Pewne instytucje oferują dosyć przyjemną formę naganiania Muzy do działania.
Są to tak zwane domy pracy twórczej.
Ktoś, kto próbuje napisać coś w spokoju jedzie tam, zasiada do pisania i pisze.
Trafił się i mnie taki dom na lato, chociaż nie od żadnej zacnej instytucji, a od (zacniejszych może nawet) mecenasów...
I co? Myślałam, że w powietrzu unosić się będzie tylko zapach czwartej kawy, zaś jedynym słyszalnym dźwiękiem stanie się klekot klawiatury.
A tu nic. Efektów brak.
Muza, zamiast przycupnąć mi na ramieniu, goni ze mną w obłędzie wolności. Tarzamy się we wszystkich przyjemnościach lata, jakie można tylko sobie wymarzyć ( jeśli się jest mną, oczywiście, inni ludzie mają prawdopodobnie zupełnie inne wizje idealnego summertimeu).
Gotówka wypływa z kieszeni strumieniami, karta płatnicza płonie ogniem piekielnym, ukochane sandały w strzępach, a ja codziennie sobie powtarzam, że już jutro, że już po południu, zasiądę do klikania...I nic.
Zamiast kończyć rozgrzebaną robotę, podziwiamy sobie z Muzą takie choćby - urocze loczki średniowiecznej świętej...
PS
Tak, tak, mili moi Poczterdziestkowcy, Popiędziesiątkowcy, nie tylko Rozwodnicy i Rozwodniczki! To znowu ja! :D
Nie, nie wracam do blogowania w dawnym stylu (ach, te niezapomniane sobotnie poranki blogowe :), słowo się rzekło.
Poszły konie po betonie.
To se ne vrati.
I tak dalej :D.
Z blogiem koniec.
Aktualnie cierpię zresztą na klasyczna niemoc twórczą.
Stanęły prace nad "Limbo". Także rozgrzebane opowiadania leżą i błagają o finał.
A tu nic. Muza, leń jeden, zachłystuje się latem, nowościami, przyjemnościami, pysznym jedzeniem, muzyką...
Szczytem aktywności jest wrzucenie fotki dnia na IG.
Tak, wiem, to ...szczyt :D
Więcej fotografujemy ( zwykłą komórą, nie żadnym tam profesjonalnymi gadżetami) i z rzadka jedynie coś poklikamy.
Wrzucam Wam tu jednak pierwszy krótki tekst z IG.
Ot, taki eksperyment. Czy się rozwinie? czy zginie? kto to może wiedzieć?