sobota, 14 kwietnia 2018

bezguście ( czyli miłość od pierwszego... zderzenia)

Zziajany jak nieboskie stworzenie, Zygmunt wdrapywał się na drugie piętro.
Mimo, że taki wysiłek nie powinien być odczuwalny nawet odrobinę dla faceta w "kwiecie wieku", on sapał jak parowóz.
Czuł ucisk z tyłu głowy, pulsowanie tętna i własny - pardon - pot.
Spływał mu on zdradziecko po plecach i sprawiał, że świeżutka koszula przyklejała się do nich obrzydliwie.
Oj, Zosia nie będzie zadowolona. Lubiła elegancję i estetykę. Znowu zrobi tę pogardliwą minę, która bardzo, tak bardzo raniła Zygmuntową duszę.

Sapiąc, taszczył do mieszkania dwa drzewka owocowe, kilogram nawozu i .... swój , zauważalnie większy po zimie, brzuch.
Ach ten brzuch!
Jak się pozbyć drania?
W tym,  tak zwanym "kwiecie wieku" zadawało się to coraz trudniejsze...
A tu jeszcze ta, zrodzona niepostrzeżenie, zdradziecko , wstydliwa namiętność - kulinarna obsesja...
@@@
Sonia uwielbiała stylowych mężczyzn.
Takich jak jej świętej pamięci tatuś.
Uważała, że mężczyzna powinien nie tylko walczyć o kobietę, zdobyć ją, następnie - zapewnić jej komfort, stabilizację, wypoczynek i rozrywkę, ale również  - być jej, tej zdobytej w trudzie kobiety - wizytówką.

O ile jej małżonek nieźle nawet sobie radził z tym całym komfortem i stabilizacją (Sonia, gdyby chciała, nie musiałaby wcale pracować, ale tak lubiła ... stroić się do biura)  do wizytówki to mu jednak było coraz dalej.
Zygmunt miał coraz mniej zalet w oczach własnej żony. Zdecydowanie.
Czupryna mu się przerzedziła.
Chodził z jakimś wiecznie zatroskanym wyrazem twarzy.
Wyglądał jak zbity, stęskniony za swoim panem spaniel.
No, a te jego stylizacje, pożal się Boże!
Jak ona, Kobieta z Klasą, mogła związać się z człowiekiem tak nudnym i przeciętnym?!
Panie nigdy jakoś szczególnie za nim nie szalały, ale teraz?
Teraz to żadna nie obejrzałaby się za nim na ulicy.
Nawet gdyby jechał na jednokołowym, cyrkowym rowerku i żonglował pomarańczami.
Od lat tak było. Nudziarz i pantoflarz!
Dobrze, że przynajmniej nie protestował, kiedy komponowała mu odważne zestawy weekendowe! Zakładał wszystko, co kazała, potulnie jak owca.
Chociaż satysfakcji z tego powodu Sonia nie odczuwała żadnej.
Czasami miewała Sonia wrażenie, że na widok ubrań, które dla niego wybrała, w jego oczach czaiła się panika...
Za to do pracy mógł zakładać to, co chciał. Pozwalała mu na to pod warunkiem niewysiadania pod jej biurem z samochodu. Kiedy po nią przyjeżdżał, koleżanki nie miały prawa go zobaczyć. Takiego szarego. Takiego księgowego. A samochód? Cóż. Musiała Sonia przyznać, zawsze prezentował się doskonale...

@@@
Właściwie mógłby zostawić w samochodzie te ( koszmarnie ciężkie z powodu brył ziemi oklejających ich korzenie) rośliny. Za godzinę będzie je taszczył z powrotem. Trzeba to przecież wkopać do ziemi. Działka czeka. Ale - nie. Jednak nie. Nie ma "zmiłuj"! Gałązki sterczały niemiłosiernie na wszystkie strony świata. Musiałaby zostawić opuszczoną szybę, a to nie miałoby najmniejszego sensu. Osiedle nie należało do bezpiecznych. Gdyby zostawił rośliny w niezabezpieczonym aucie, być może wchodziłby teraz bez trudu na to ich drugie piętro, ale na pewno już dawno byłoby i po drzewkach i po samochodzie...
W końcu dotarł na szczyt.
Zosieńki na pewno nie było w domu. Miała pojechać po pracy po te zasłonki. Nie dzwonił więc. Dysząc i sapiąc, przytrzymując jedną ręką drzewka, a nogą worek z nawozem (brzuch, niestety, przytrzymywał się sam) wydobył klucze.
Ostrożnie, żeby nie zabrudzić podłogi, wstawił drzewka do przedpokoju. Kiedy w końcu  wysapał się i wyzipał, włożył kapcie i poszedł do łazienki, by się odświeżyć. Koszula była mokra. Spojrzał w lustro i zamyślił się.
Mimo tego, co głosiły prognozy (miało być zimno, chłodno)  temperatury przekraczały dziś dwadzieścia stopni.
Strasznie się zmęczył.
Tak bardzo się zmęczył zwykłym taszczeniem drzewek...
Odwrócił się bokiem do wielkiego lustra, przy którym Zosia spędzała długie godziny. Popatrzył na siebie, na swój wielki brzuch i z rezygnacją opuścił wzrok.
@@@
Zosia wpatrywała się z satysfakcją w swoje odbicie w lustrze. Nagle skrzywiła się spojrzawszy na swoją fryzurę. Trzeba będzie upomnieć panią Halinkę, aby staranniej przycinała loczki z lewej strony. Fryzjerka była ostatnio rozkojarzona. Podobno poznała w końcu jakiegoś przyzwoitego faceta, co w tej mieścinie było równie "łatwe" jak znalezienie stałej, dobrej pracy.
No, cóż. To jakiś sukces. Ale nie musiała tak terkotać. Powinna skupić się na pracy. No i do tego to jej wieczne gdakanie o Zygmuncie! Zygmunt to. Zygmunt tamto. Zygmunt złoty chłop!
No i w końcu znalazła Halinka tego swojego, własnego Zygmunta.
I teraz mamy efekty pracy zakochanej fryzjerki. A wygląd kobiety w pewnym wieku musi być przecież bez zarzutu. On to bowiem określa status.
Niebieska sukienka z gipiury układała się odpowiednio. Nowe, złote klapki na koturnie doskonale dobrane były do fioletowego żakietu. Torebka lśniła czerwienią lakieru. Pasek srebrnymi metalowymi ogniwami.
Dużo biżuterii.
Kobieta powinna pokazywać zasobność portfela mężczyzny...
Sonia poprawiła różową szminkę. Strzepnęła paproch z rękawa i ... Nie. Nie ruszała jednak między rzędy wieszaków. Była bardzo zdenerwowana.
@@@
Zygmunt przeprał szybko koszulę i włożył nową, jakąś powydziwianą, taliowaną,  z przeszyciami. Nie lubił jej, ale skoro mieli razem z Zosią udać się na działkę, musiał zakładać to, o co prosiła. Taliowana koszula na działkę!
Powinna być normalna.
Ta flanelowa na przykład, w kratę. Będzie przecież kopał doły na drzewka, nie - śpiewał pod balkonem serenady.
Nie lubił jednak denerwować żony. Kochał ja bardzo. Myślał o tym, jak jej dogodzić. I martwił się, jak bardzo będzie niezadowolona, jeśli okaże się, że nie kupił jej ulubionych babeczek. Nie było miejsca do parkowania. A nie mógł przecież polecieć do cukierni położonej w centrum miasta, pozostawiając drzewka na pastwę losu.
Tak. Zosia będzie rozgniewana.
Zgadzała się jeździć z nim na tę ich działkę pod warunkiem, że zapewniał jej wszystkie ulubione atrakcje. Leżaczek. Czasopisma. Radyjko. Kawka w termosie i babeczki.
Obowiązkowo dwie. Owocowe.
Ale nie mógł przecież dzisiaj walczyć o słodkości. Może Zosia zrozumie?
Nie. Nie zrozumie. Będzie znowu oschła i niezadowolona. A w jej oczach pojawi się znowu to kłujące szyderstwo, które zobaczył w nich pierwszy raz kiedy przyłapała go na jedzeniu pyz z supermarketu.
I które pojawiało  się za każdym razem, kiedy nałóg pyzowy chwytał go w swoje szpony.
I które...cóż.
Ono pojawia się od pewnego czasu nieustannie.
Odświeżony i bardzo smutny wkroczył do kuchni. 
Tam ...otworzył usta i wytrzeszczył oczy. Nie powiedział ani słowa. Zamurowany osunął się na krzesło...
@@@
Sonia była coraz bardziej zdenerwowana. Bała się, że w tym wielkim secondhandzie natknie się na którąś ze swoich znajomych. Nie obejdzie się wtedy bez plotek. Ona, tak kategorycznie utrzymująca, że jej noga nigdy nie powstanie W TAKIM MIEJSCU, tutaj ?! Teraz?!
Cóż.
Obiecała Zygmuntowi te zasłonki do domku na działce. Zresztą wolała wybrać je sama.
Nie wiadomo, co by kupił, gdyby wysłała go po nie. Zygmunt to straszne bezguście.
Pozostawił jej środki na zasłonki ( 200 złotych?! na zasłonki działkowe?!), ale cóż...
Miejsce u kosmetyczki zwolniło się tak nagle... Musiała zwolnic się z pracy!
Nowa oferta!
"Natychmiastowe działanie napinające i wygładzające skórę" brzmiało tak kusząco....
Kosmetyczka skasowała 170 złotych.
Tym sposobem Sonia stoi tu, w - nie bójmy się tego słowa - szmateksie (secondhandy to są, proszę państwa, w jakimś Londynie, w Przemyślu zwykłe ciuchlandy, szmateksy) i zastanawia się:
a) jak za 30 złotych polskich kupić zasłony
b) czy Zygmunt zorientuje się w defraudacji funduszy
c) czy uda jej się nie spotkać żadnej znajomej  (nie daj Bóg - z biura! tego by jeszcze brakowało!).
Stojąc tak w zamyśleniu przed lustrem, Sonia... odrętwiała na całym ciele, o ile to możliwe, jeszcze bardziej!
Nagle bowiem,  za własnymi plecami, zobaczyła odbicie ...Adonisa.
Apollina!
Półboga!
Zwijcie jak chcecie.
Facet był idealny!
Wysoki, szczupły, umięśniony, długowłosy, szpakowaty...
Mniej więcej - w jej wieku. Może ciut starszy.
Ubrany tak stylowo, że Sonia zaprzestała chwilowo dostarczać swojemu organizmowi tlenu.
Bóstwo miało tak trafnie dobraną garderobę, że nasza Sonieńka skamieniała w zachwycie.
Materiały, faktury, apaszka malowniczo zamotana pod szyją...
Lny i skóry...
Gadżeciarskie okulary, gadżeciarski zegarek, gadżeciarskie słuchawki, gadżeciarska torba... I ten zapach...
Adonis, nieświadomy swojego swobodnego zachowania z powodu słuchawek wciśniętych w małżowiny,  nucił coś pod nosem głosem głębokim i zmysłowym, zgarniając równocześnie (z wielką wprawą)  z wieszaków do koszyka odzież z holenderskiego tira.
Sonia oszalała.
Jak gimnazjalistka ruszyła za nim.
Zygmunt jawił się przy tym wielbicielu holenderskiej odzieży niczym  rozlazły ślimaczek pożerający co najwyżej holenderskie kwiecie.
Obserwowała szybkie ruchy pięknych rąk Eleganta. 
Bransoletki dźwięczały na jego przegubach przy każdym ruchu, wraz z każdą sztuką odzieży wrzucaną do koszyka.
Wdychała zapach jego perfum.
Zupełnie zapomniała, w jakim celu tu przyszła.
Zygmunt ze swoim uległym, wiernym spojrzeniem, szczupłymi kończynami i wystającym brzuszkiem jawił się jej teraz niczym komiczny pajączek z kreskówki. Jego prośba o zasłonki była wręcz żenująca...
Sonia obawiała się trochę, że Adonis dostrzeże jej zachwyt i adorację, ale on zdawał się tego nie widzieć. 
W modowo - łowczym transie pakował do kopiasto wyładowanego ubraniami koszyka na kółkach kolejne i kolejne sztuki garderoby...
Kiedy wziął do rąk różowe bermudy w lawendową krateczkę, Sonia jęknęła w ekstazie. Jej wyobraźnia wyprodukowała na ten widok obraz, w którego centralnym miejscu leżała ona, Sonia na leżaczku przy basenie hotelowym, a on szpakowato - lniany Apollo Holenderski, w rzeczonych bermudach lila - róż, smarował jej plecki i uda olejkiem do opalania....
Lawendowym olejkiem.
@@@
Zygmunt siedział na krześle zamurowany. Mijały minuty, a on niczego nie pojmował. Jedyne, co zrozumiał to to, że  musiało stać się coś strasznego. Coś przełomowego.
@@@
Sonia zakochała się od pierwszego wejrzenia.
Oto mężczyzna stworzony dla niej.
W duchu rozwiodła się  właśnie szybko, za porozumieniem stron, z nudnym Zygmuntem. W duchu zostawiła mu łaskawie mieszkanie i działkę z małym domkiem. Tę, do której nie zdołała już kupić zasłon... Następnie  wprowadziła do stylowego lokalu Apollina.
Odtąd - myślała -  razem będą zadawać szyku w tym zapyziałym modowo Przemyślu.
Kto wie? Może już wkrótce zaczną wyznaczać nowe trendy?
Serce biło jej jak szalone.
Nagle ... stało się coś niespodziewanego.
Tuż przed Elegantem zjawiła się, nie wiadomo skąd, wysoka niemal jak on sam licealistka.
Również, jak on, w słuchawkach.
Również z wyładowanym kopiasto wózkiem.
Równie, jak on, sprawnymi ruchami ściągająca z wieszaków upolowane okazy.
Tyle, że - w przeciwieństwie do niego - dziewczyna była bez spodni.
Tak. Bez nich. Bo to, co  okrywało jej pośladki, można było uznać raczej za dżinsowe mankiety raczej niż szorty.
Piękny, opalony ( najwyraźniej na solarium, bo słońce świeciło w Przemyślu dopiero od wtorku) tyłeczek spowodował serię niepodziewanych zdarzeń - efekt domino.
Adonis zamarł  zachwycony, zahipnotyzowany.
Przerwał więc tym samym, nagle i niespodziewanie, rytm w którym poruszali się, on i Sonia od dłużej chwili.
Nieświadomy zakochanego "ogona", który się do niego podłączył, Mężczyzna Apaszkowy stanął  jak wryty.
Wryty bo wpatrzony w jeden ... krągły opalony punkt wszechświata.
Wtedy zatrzymał się też jednostajny ruch jego kosza na kółkach.
Wtedy, poruszająca się rytmicznie Sonia straciła równowagę, wpadając na ten koszyk i całym swoim ciężarem przygniatając Apollina.
Wówczas i przystojniak stracił równowagę, a następnie grzmotnął całym ciężarem do przodu.
Tu przewrócił  znajdujący się przed nim wózek, który to z kolei przewrócił...
Rozległ się plask pośladków i ud padających na lastrikową posadzkę ciuchlandu.
Karambol!
Kompromitacja.
Licealistka (wiadomo, przed dwudziestką, sprawna jeszcze i sprężysta) pozbierała się jak sarna i dostała ataku śmiechu.
Rechotała tak, szeroko otwartą, żabią buzią, wpatrując się jednocześnie w kłębowisko Soniowo - Adonisowe.
Elegant - zaskoczony, wściekły i poniżony -  gramolił się spod przygniatającego (nielekkiego, oj, nie!) ciała Soni oraz swojego własnego kosza z odzieżą.
Wszystkie ekscentryczne, markowe sztuki upolowane tego dnia rozsypały się na cztery strony świata.
Sonia nie mogła się ruszyć.
Nowe buciki na koturnie wykrzywiły się podczas upadku tak, że bez pomocy nie było szans,  by powrócić do pionu.
Na komediach romantycznych podobne sceny kończą się zazwyczaj tak, że bohaterowie, nie wstając z podłogi,  patrzą sobie w oczy i zasysają się w pierwszym miłosnym pocałunku.
A wtedy cały świat zasysa się w nicości.
Ginie porażony miłością od pierwszego... zderzenia.
Ale, spokojnie!
Spokojnie,  kochani.
Akcja dzieje się w przemyskim secondhandzie. Czyli lumpeksie.
Żadnego zasysania nie było.
Piękny Pan wyczołgał się w końcu spod słodkiego Soniowego ciężaru, zgrzytając swoimi pierścieniami o posadzkę przybytku mody.
Nie wyglądało to dobrze.
Nie pomógł Kobiecie z Klasą wstać.
Nie podał jej silnego ramienia.
Padły pogardliwe spojrzenia i pogardliwe określenia.
Słowa, które wypaliły Soni dziury w świadomości.
Najbardziej nie zabolało jej ani "stara babo", ani "pokrako". Ani nawet - " wsiuro".
Najmocniej, najboleśniej zraniło ją wypowiedziane tym pięknym, głębokim głosem określenie "gipiurowa tandeto" i jeszcze jedno:
"Bezguście"...
Zabolało tym bardziej, że świadkiem całej sceny była czająca się za wieszakiem ...Największa plotkara z Biura, w którym pracowała Sonia.


@@@
Zygmunt mrugał oczami.
Nic. Nic z tego nie rozumiał.
Co robiła Zosieńka o tej porze w domu? O co tu chodzi?
Na wieszaku przygotowana była jego ulubiona "działkowa" koszula!
Ta flanelowa. W kartę!
Przy niej - porządnie poskładane, wygodne robocze dżinsy.
Zasłonek działkowych nigdzie nie dostrzegł.
Wielki gar parował na kuchni.

Zygmunt nadal mrugał nie rozumiejąc nic a nic.
Zosia, z  rozwianym nieco włosem, wykładała właśnie na talerz znajdujący się przed nim gorące pyzy.
Te z powodu których zaczęła pewnego dnia patrzeć na męża jak na kreta rozjechanego na asfalcie.
Pyzy! Jego ulubione. Z supermarketu. Z mrożonki!
Ukochana Zygmunta nie mówiła nic.
Nagle spojrzała na męża i .... rozpłakała się jak dziecko.
Mocny makijaż rozmazał się.
Zygmunt zauważył, że sukienkę ma rozdartą pod pachą i na biodrze.
- Co tu się stało? - myślał gorączkowo.
- Co się stało Zosieńko?! - zapytał przestraszony i gotowy iść, mścić, palić, karać...
A ona, jakby nigdy nic, pochlipując aktywnie, odłożyła łyżkę cedzakową prosto na piękny obrus. Ten obszyty u krawcowej -  za ciężkie pieniądze - falbanami i kilometrami koronek.
Nie zważając, że łyżka plami właśnie i rzeczony obrus i rozłożone na nim, przygotowane do wyjazdu na działkę,  kolorowe czasopisma,  Sonia  objęła  szyję Zygmunta, a następnie pocałowała go prosto w czubek głowy.
@@@
Co było potem?
Potem nie tylko wybaczyła mu brak owocowych babeczek z najlepszej cukierni w mieście, ale nawet sama przytrzymywała mu podczas sadzenia drzewka...

6 komentarzy:

  1. Wyidealizowałaś to trochę za mocno, morał też niestety naciągnięty, taka dziunia zrobi się "dobra" na kilka dni ale nie na dłużej, przez czterdzieści lat się nie nauczyła to i się łatwo nie nauczy, takie charakterki się łatwo nie zmieniają. Upłynie kilka dni i dziunia ze zdwojoną siłą będzie sobie udowadniała swoją atrakcyjność, jedynie będzie bardziej ostrożna i mniej wymagająca dla obiektów zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To po prostu historia. Może prawdziwa, może nie. A Ty Anonimie od razu oceniasz. Czy o to chodzi?

      M

      Usuń
    2. Masz rację, nie powinienem oceniać, Podkarpacka ma swój abstrakcyjny sposób widzenia i opisywania rzeczywistości a ja nadmiernie oczekuję realizmu. Niestety, u mnie refleksja przychodzi po napisaniu. Na szczęście Podkarpacka zdążyła się do tego przyzwyczaić i po prostu robi swoje.

      Usuń
    3. Moim skromnym zdaniem to nie jest abstrakcyjny sposób widzenia. Ona widzi to, na co inni zazwyczaj nie zwróciliby w ogóle uwagi. Ma sobie tylko właściwą wrażliwość. O inteligencji i poczuciu humoru nie wspomnę. Czytający Jej bloga to wyczuwają. I cenią.
      M

      Usuń
  2. Musiałam usunąć swój własny komentarz, bo ... zdradziłam w nim ciąg dalszy. Tak. Będzie ciąg dalszy, oczywiście. Dlatego też, zamiast piec ciasto, prać, odkurzać czy pojeździć na rowerze ( pogoda piękna, Zygmuntowe drzewka pewnie się przyjęły, ale wymagają podlewania - gorąco!) jestem w połowie pisania części drugiej pod tajemniczym i emocjonującym tytułem...na "PE".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Ostatnio tak się ubawiłam, a właściwie poryczałam ze śmiechu czytając Kubota.
      M

      Usuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.