sobota, 31 marca 2018

flow ( czyli źródła energii odnawialnej)


Sobota
Kolejna poranna kawa.
Za oknem plucha.
Ale plucha z gatunku tych niezbyt przygnębiających.
Jakaś taka zamglona pozytywnie.
Ciepłą, jak moja (jeszcze ciepła) kawa, mgłą.
Paradoksalnie to zabrzmi w przededniu świąt ( no, bo kto normalny cieszyłby się teraz z pluchy?), ale dziwnie ona "przytulna".
Przyjemna dla oka. I duszy.

Niczym niezbyt urodziwa, ale pełna wdzięku, miła dziewczyna.
I pachnie ładnie :)
Wiosną.
Powoli mija moja Wielka Trauma Porozprawowa.
To już najwyższy czas.
Upłynęło bowiem od mojej wizyty w sądzie kilkanaście dni.
Przyznam, że tak mocne odrętwienie porozprawowe "trzymało" mnie w swojej władzy chyba tylko po pierwszych w życiu rozprawach rozwodowych, lata temu.

Jednak szok wywołany ostatnim skandalicznym podejściem - że się tak wyrażę - do "klienta" trwał dość długo. 
Nawet jak na moje, zahartowane latami zasiadania w "sprawiedliwości ławach" możliwości.
O tym, co takiego tam się wydarzyło napiszę być może za czas jakiś (o ile się uda złapać dystans), a może wcale ? Istnieje obawa, że się nie uda, skoro do tej pory to nie nastąpiło.
Zobaczymy.
Jedno jest pewne. Jeśli człowiek opuszcza gmach instytucji kojarzonej ze sprawiedliwością z trudem powstrzymując się od pochlipywania , a potem przez kilka dni nie może dojść do siebie, to nie jest to ... sprawiedliwe.
Jak znieść świadomość, że system stoi na głowie?
Jak znieść bezkarność urzędniczą?
I jak, po czymś takim, wywiązać się z produkcji kolejnych papierów, których termin oznaczony został na konkretny dzień?
Na szczęście - już po wszystkim.
Zamiast podtrzymywać zmęczone powieki zapałkami, pisać, grzebać w dokumentach, przekładać je z jednej hałdy na drugą, fotografować, skanować, kserować... mogę ...
Mogę bezkarnie, bez świadomości, że czas ucieka, wpatrywać się w miłą mgłę.
Papiery - wrzucone do okienka podawczego.
Pieczęcie potwierdzające - nabite.
Segregatory pełne pism procesowych z minionej dekady, protokołów z rozpraw, załączników, kopii załączników i załączników do załączników kipią z plastikowych i tekturowych kontenerków.
Skotłowane.
Znowu poprzestawiane, chaotycznie przetasowane...
Bajzel totalny...
Moralne zwycięstwo nad nimi polega jednak na tym, że już nie zalegają przynajmniej - takie pootwierane, złowieszcze, ciągle gotowe do użycia - na komodzie, stole, parapetach i innych powierzchniach płaskich. 
Trzeba będzie zaprosić kiedyś Arnoldową, postawić na stole dzban wina i ...jakoś to posegregować.
Ale, jak mawiał Juba do Maksimusa, " not yet...not yet".
Wiem.
Nie pisałam.
Zaniedbywałam Was.
To, co dostawaliście przez ostatnie dwa tygodnie, to były jedynie teksty "zastępcze" wrzucone z poczucia odpowiedzialności za pewien blogowy rytm.
I oczywiście wywołane pytaniami, co się ze mną dzieje, czy wszystko gra, jak pomóc?...
To jest...
To jest niewyobrażalnie miłe, wiedzieć, że oprócz STAŁYCH NIEANONIMOWYCH CZYTACZY ( ściskam mocnoooo), gdzieś tam, Ktoś czeka na słowa wystukane w klawiaturę tu, na Końcu Końca Polski B.

Dziękuję.

Bo ja... Cóż.
Nie wiedziałam, co mogłabym napisać po rozprawie.
Miałam ochotę... no, głupie rzeczy zrobić.
Ale jestem, niestety, od pewnego czasu, bardzo rozsądną istotą ...
Rozprawa wyeksploatowała mnie psychicznie.
Gdyby nie fakt, że nie poszłam do sądu sama, że miałam pozytywne wsparcie u boku, nie byłoby wesoło.
W majestacie prawa, zostałam poddana lekcji poglądowej mówiącej o tym, jak niewiele znaczy człowiek wobec aparatu zwanego wymiarem sprawiedliwości i ...jak wszechogarniające jest chamstwo, szyderstwo i prymitywizm.
Pierwsze z porozprawowych dni, zwyczajnie przeryczałam.
Starałam się to czynić (płakać) rozważnie, o ile można tak powiedzieć, żeby nie wprowadzać w domowe życie niepokoju.
Po prostu wyłam sobie nocą, albo kiedy nikogo było w domu.
Jeśli przeżyliście taki stan (praca nad hamowaniem potoku łez) , wiecie, jakie to trudne.
Raz tylko zostałam przyłapana. Przez dziecko.
Dziecko (to mniej wylewne, nieskłonne do okazywania emocji) znalazło mnie w kącie, z nosem przy szybie.
Wyrzekło wówczas tylko jedno zdanie i przytuliło się mocno.
A zazwyczaj się raczej nie przytula.
Pomogło.
Pomógł zwłaszcza niezmącony spokój Dziecka. Bezwzględne przekonanie, że będzie ok.
Co było robić?
Należało wytrzeć nos i kontynuować udawanie twardzielki.
Tu wspomnieć muszę również o błogosławieństwie pracy.
Nawet jeśli swojej nie lubimy, warto docenić fakt, że jest.
I że słabo można się rozwinąć w kwestii szlochów i pochlipywania , kiedy patrzy nam na ręce (w sensie zaczerwienione oczy) stado osobników naszego gatunku.
Zawsze można kłamać, że oto opanowała nas infekcja - gigant, ale ludzie nie są ciemni.
No więc, żeby nie wyjść na amatora - musisz się wziąć w garść.
Zresztą praca (szczególnie taka w tempie, szczególnie - stresująca) ma jedną podstawową zaletę.
Nie zostawia czasu na refleksje o świecie zewnętrznym.
I to warto docenić.
Nie zawijać się w kołdrę, nie uchylać się, w rozpaczy osłaniając pancerzem L-4 , jeno nałożyć przyłbicę i stanąć do młockarni.
Stołu operacyjnego.
Kasy.
Instalacji elektrycznej.
Prasy drukarskiej.
Czy bandy rozwrzeszczanych przedszkolaków.
Czy co tam innego robimy.
Nie na darmo nasi dziadowie mawiali, na co najlepsza jest praca. I to święta prawda. Ona najlepsza jest, jak widać na moim przykładzie, nawet na kaca moralnego. Wywołanego poczuciem krzywdy i szokiem pourazowym.

Ale nie sama praca i rodzina pozwoliły mi wrócić do formy.

Bez pomocy kilku osób osób, poddałabym się niechybnie.
Gdyby nie wsparcie okazane mi w dniach porozprawowych przez moje KOLIBRY, nie wiem...
Nie wiem, nawet co napisać.
Zwyczajnie poddałabym się na przedostatniej prostej.
Ale pomoc nadeszła z różnych stron.
I zadziałała na różnych, jak one, płaszczyznach.
Emocjonalna - rozśmieszanie, odwracanie uwagi od paskudnych myśli, podnoszenie na duchu, pionizowanie upadającego ducha walki.
Merytoryczna - przejęcie pisania wniosków, kiedy ja nie potrafiłam już w pewnym momencie, niewyspana i rozżalona, zrozumieć nawet czytanego tekstu.
Techniczna - znowu nadciągało jadło dla dzieci, samochód prowadził się ze mną na fotelu pasażera, a po naszym kocie porządki robiły się same, bo on( przy całej swej nienormalnej, psiej miłości do mnie )
z powodu moich problemów nie zaprzestał przecież był miłosiernie ani konsumpcji , ani korzystania z kuwety...
Pojawił się jeszcze inny rodzaj wsparcia - pomoc odjechana i abstrakcyjna.
Wieczorem , przed ostatecznym terminem złożenia papierów, kiedy już prawie nie widziałam na oczy, jedna z sąsiadek wpadła do mnie i włożyła mi w ręce pięknie opakowane w koszulkę krystaliczną ( a jakże!) pismo.
Skserowała je jej córka, bo sąsiadka nie używa ksero ( ach! ten XXI wiek), ani żadnych innych dyjabelskich machin typu laptop, drukarka.
Skopiowały więc dla mnie to pismo, zawierające pewne istotne informacje, bo "kto wie, co ci się jeszcze może przydać?", a one "trzymają kciuki, bo tak być na świecie nie może, jak jest!".
Czujecie klimat tej sceny?
Pismo nie przyda mi się na razie, ale świadomość, że obca kobita myśli o mnie w poniedziałkowy wieczór, zamiast , w bamboszach, oglądać serial o tym, co przeżywają bracia Mroczek...była po prostu zdumiewająca.
Zachwycająca.
Podobnie jak wszystkie inne akty pomocy wymienione wyżej.
Szkoda, że nie mogę podziękować tutaj imiennie
(zostalibyśmy ukamienowani) wszystkim, którzy mnie wyciągnęli z tego emocjonalnego Rowu Mariańskiego.
Pełnego tych okropnych, wiecie których, stworzeń.
Nie jest łatwo wyrazić, jak jestem wdzięczna.
Każdy z Was wie, co dla mnie zrobił.
Ja - nie wiem za to, czy się kiedyś będę mogła się odwdzięczyć. Nie wiem, czy potrafię.
Ale? W życiu bywa różnie.
Może otrzymam swoją szanse na rewanż.
Chociaż... prawdę mówiąc, nikomu nie życzę znalezienia się w sytuacji, kiedy kompletnie opadnie z sił i jedynie od jego bliskich zależeć będzie to, co stanie się dalej.
Bo wiem, że niektórzy z Was nie są tak mocno obstawieni swoją Drużyną Pierścienia jak ja.
To, co robić - Podkarpacka - jeśli człowiekowi skończy się paliwo i uzna, że nie przejedzie już ani kilometra do mety, na której czeka spokój i uwolnienie od zajadłego Eksia/Ekiówy?
Jak wrócić do formy?
Albo co robić, gdy po rozwodzie czas dawno zagoił rany, ale smutno człowiekowi i źle? Tak po prostu.
Nie wiem, co Wy powinniście robić.
Może - szukać?
Czego ? I gdzie?
Czego ja powinnam szukać, żeby zakończyć fazę otępienia posądowego przypomniał mi ... mój własny Młody.

Pewnego wieczoru, zestresowana nadchodzącym nieprzekraczalnym terminem, oszołomiona zmęczeniem i walką ( z czasem i ze wspomnianym zmęczeniem) siedziałam przy stole pokrytym grubą warstwą papierów.

Walczyłam , żeby nie zasnąć na siedząco.
I nie wiedziałam, czy to, co robię ma jeszcze jakiś sens.
I ...cóż, przyznam, że nie myślałam dobrze ani na temat Eksia , ani na temat sędziego.
I miałam wszystkiego dosyć.
Odrętwienie totalne.
Nagle drzwi otworzyły się niczym za pomocą kopniaka.
Podskoczyłam, a do kuchni WPŁYNĄŁ Młody.
Dosłownie - wpłynął.
W ramionach dzierżył wprawdzie zapas ( nie - czystych, oj, nie!) kubków i talerzy, których w ciągu ostatnich dni ( znacie to rodzice nastolatków?) nie miał czasu uprzątnąć ze swojego pokoju, ale ... nie przeszkadzało mu to w wykonywaniu falującego ruchu posuwistego.
Młody poruszał się całym dosłownie ciałem do czegoś, co dochodziło do jego uszu z wnętrza wielgachnych słuchawek połączonych ze smartfonem wystającym z tylnej kieszeni dżinsów.
Przyznam, że przez chwilę pomyślałam, że czas dzwonić po karetkę, na której wyposażeniu będą mieli wdzianko z długimi rękawami, ale...
Młody zwodował w zlewie skorupy i PODPŁYNĄŁ DO MNIE.
Musiałam mieć znaczny wytrzeszcz, bo roześmiał się , kiedy spojrzał mi w twarz.
- To cię ożywi - powiedział i włożył mi na głowę swoje słuchawki.
Telefon, przy pomocy specjalnej podpórki, ustawił na mojej kupie papierów zamieniając go w mały monitor.
Trochę mnie to zirytowało. Takie bezczeszczenie akt sądowych!?
A jednak...Już po chwili poczułam, że i w moich aortach coś tam jeszcze chlupocze, płynie...
Zobaczcie te śpiewające dzieci!
Chłopiec ma 16 ( szesnaście!!!), dziewczyna 20 lat.
Owszem, stylistyka jest już nieco odległa od naszej, poczterdziestkowej, nie do takich utworów przywykliśmy....
Ale...spójrzcie sami.

https://www.youtube.com/watch?v=AVB6AQVNOyk


Powiedzcie - czy to, co te młodziaki wyrabiają na scenie, to nie jest aby dowodem na to, że życie niekoniecznie jest potworne, brudne, niesprawiedliwe, syfiaste?


Czy oglądając ich nie macie wrażenia, że gdzieś, obok sądowych korytarzy znaleźć można jakieś inne?

Takie, które prowadzą do zachwytów, przyjemności, do przekonania, że są jeszcze ludzie, którzy zamiast kombinować, jak tu dokopać bliźniemu, wolą popracować nad nowym utworem, obrazem, daniem...czymkolwiek.
Czymś, co da innym chwilkę choćby wytchnienia, zabawy, przyjemności, ukojenia...

Po tej okropnej rozprawie zapadłam w odrętwienie.

Nie pisałam, nie cieszyłam się żadnymi dźwiękami.
Nie spotykałam się ze znajomymi.
Szczęśliwie przypomniałam sobie, co jest dla mnie odskocznią.
Znowu słucham muzyki.
Czytam.
Ostatnio zachwycam się nowym, mało znanym jeszcze autorem, ale wracam też do starych, ulubionych.

Dzisiaj rano wpadłam na zdanie, które zaskakująco łączy się z moimi ostatnimi refleksjami.

Czytałam sobie "Moje życie z Mozartem" - E. E. Schmitta*.
I tu, proszę, takie oto stwierdzenie:

"Muzyka zdolna jest [...] przeprowadzić nas ze stanu chorobliwej rozpaczy w zachłanność radowania się".


Wiem, że takie rady czasem wypadają żałośnie w porównaniu w problemami, z jakimi się zmagamy.

Albo wizją tych problemów tworzoną w naszych głowach.
Ale, mimo wszystko ... słuchajmy muzyki!
Jeśli ktoś potrafi - twórzcie ją :)
Jakąkolwiek.
Jaka da Wam flow.
Taki, na którym mój Młody wpłynął do kuchni pełnej oparów beznadziei i pozwolił mi popływać, pounosić się razem z nim:)
Gadajcie z miłymi ludźmi.
Przytulajcie się - jeśli lubicie i macie do kogo.
A jeśli nie macie - przygarnijcie zwierzę.
Czytajcie książki.
I nie martwcie się tak często.
I słuchajcie, słuchajcie muzyki...

Spokojnych świąt.

Jakkolwiek i gdziekolwiek je obchodzicie.
Ściskam mgielnie i flowowo.
Wydobywająca się z odrętwienia - Podkarpacka

Erich - Emmanuel Schmidt - "Moje życie z Mozartem". Świetna, chociaż niepozorna książeczka. Sporo w niej muzyce, ale też o cierpieniu, chorobie i ...kociej gracji. Ale o wpływie muzyki na nas - chyba najwięcej, najtrafniej. Do książki dołączona została nawet płyta z odpowiednimi , przywoływanymi w tekście , utworami. Jeśli nie kojarzycie tego autora - przypominam o innej jego pozycji - "Oskar i Pani Róża". Ta jest bardziej znana. Film również:

https://www.cda.pl/video/5484763



** 
FLOW - Przepływ (ang. flow, inaczej doznanie uniesienia, uskrzydlenie) – pojęcie z pogranicza psychologii pozytywnej i psychologii motywacji. Twórcą koncepcji jest Mihály Csíkszentmihályi, według którego flow to stan między satysfakcją a euforią, wywołany całkowitym oddaniem się jakiejś czynności ( wybaczcie drogę na skróty : święta, mgła, rezygnując z ambitnego zagłębiania się w wywody naukowe - cytuję za Wikipedią). Według autora przepływ można tłumaczyć jako słowo, którym ludzie opisują swój stan umysłu, kiedy są całkowicie skupieni podczas danego zadania, które wykonywane jest dla czystej przyjemności, z samej tej aktywności. Osoby doświadczające uniesienia często definiują ten stan jako „niesienie falą” czy “unoszenie się na wodzie”. Flow często odczuwane jest podczas takich zajęć jak wspinaczka górska, żeglarstwo, gry sportowe, tworzenie muzyki, joga czy medytacja.

4 komentarze:

  1. Wesołych Świąt Podkarpacka! Dla Ciebie i Twoich Młodych! Wesołego Alleluja!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję! Tobie też - Juska - życzę wszystkiego dobrego! Nie tylko z okazji świąt! Ściskam! Moocno!
    I ściskam wszystkich , którzy tu zaglądają! Uszy do góry!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kobieta Zniewolona2 kwietnia 2018 11:44

    Jestem zestresowana, bo z Twojego wpisu wynika, że rozprawa nie poszła po Twojej myśli. Znam to z autopsji . Nie rozwodziłam się osobiście ale miałam epizod życiowy- pisanie pozwów. Były dobre. Na ogół wygrywałam. To był mój osobisty rozrachunek z ojcem pijakiem i okrutnikiem. Ale przyszedł ten czas, że musiałam odpuścić, bo potem następował czas który nazywałam "przekłuty balonik"
    Mam nadzieję, że nabierzesz jeszcze powietrza a o wszystkim co za Tobą powiesz "śmiecie"
    Trzymaj się, wiosna idzie. :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję.
    Nie mogę się doczekać, kiedy będzie można zatrzasnąć ( z hukiem) te drzwi. Tak, teraz taki ze mnie własnie przekłuty balonik. Ale własnie przed chwilą ...słońce wyszło. Po trzech dniach pluchy. Może to dobry znak?

    OdpowiedzUsuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.