sobota, 14 lipca 2018

zielone fantasmagorie ( czyli jak wyciąć sobie kilka lat z życiorysu?)


Od pierwszej klasy, od chwili, kiedy ujrzała go na balkonie w auli naszego (szacownego) LO (z tradycjami), Asia wzdychała do Piotra.
Niczym do figurki świętego.
Piotr był ciemnowłosy, wysoki, a jego oczy miały ciepłe, pełne melancholii spojrzenie.

Asia wydeptała na kamiennej posadzce (żaden tam lastrik! co to, to nie! prawdziwe przedwojenne, kamienne płytki, co się zowie) ścieżkę. 
Prowadziła ona, rzeczona ścieżka, na piętro drugie.
W okolice sali, w której uczyła się klasa Piotra.
Ale Piotr był chyba dość nieśmiały.
A może Asia była zbyt temperamentna? Może bał się jej trochę?
Nie zamienili ze sobą nawet dwóch zdań.
Tak mijały miesiące.
Koledzy, zafascynowani śliczną Asią, odchodzili, jeden po drugim w siną dal.
Ich złamane serca sklejały na nowo miłe koleżanki z klas równoległych, potem - z młodszych roczników.
My, koleżanki Asi , przeżywałyśmy swoje pierwsze miłości licealne, pierwsze rozstania...
A ona nadal śniła o Piotrze. Tylko o nim.
Nie chodziła do kina.
Nie chodziła na wieczorne spacery nadsańskim deptakiem ( dzisiaj młodzież też tego nie robi - za to upija się do nieprzytomności , niżej, tuż nad taflą wody,  na tak zwanych "płytach").
Nie przeżywała pierwszego dotyku dłoni nastoletniego ukochanego, pierwszych pocałunków, nie!
Asia żyła prawdziwie jedynie w szkole. 
Nie, nie w czasie lekcji.
Podczas zajęć lekcyjnych była nieprzytomna, zerkała na zegarek.
Ona czuła, że żyje naprawdę dopiero podczas przerw i uroczystości szkolnych. I jeszcze -  rozgrywek w piłkę koszykową, bo wtedy mogła sycić wzrok widokiem swojego cudownego  Piotra.
A Piotr? 
Nie był chłopak, widać,  w ciemię bity!
W końcu ją zauważył i ... pożerał , z wzajemnością!
Cóż. Niestety,  również  - tylko wzrokiem.
I tak mijały lata.
Koledzy z klasy dreptali wokół naszej Asieńki, składali propozycje. Potem, jak jeden mąż, zrezygnowani, jak zwykle odchodzili ze złamanymi sercami.
Bo Aśka fajna była. Wyjątkowo. 
Każdy chętnie poznałby ją bliżej. 
A ona – nic.
Tylko ten Piotruś i Piotruś. 
Zapisała się dla niego do szkolnego klubu sportowego.
Zapisała się dla niego do drużyny harcerskiej. 
Stworzyła mu milion okazji...
A on -  nic.
Był taki niedostępny! 
Taki spokojny, wycofany... 
- Cudowny - wzdychała zachwycona tym, jak bardzo różnił się od jej (zwariowanych, rozszalałych niczym szczenięta) rówieśników dojrzałością i opanowaniem - Jaki dorosły i męski! Jaki wrażliwy i spokojny!
Takiego zrównoważonego, solidnego chłopaka zawsze chciała mieć.
Piotrek stronił od awantur.
Wyglądał schludnie, był cichy i rzadko (w przeciwieństwie do kolegów) sięgał po alkohol. 
Po papierosy - nigdy.
Wyróżniał się też staroświeckim wdziękiem, jakąś, znaną nam jedynie z seriali BBC, angielską dżentelmenerią...
- Cudo - szeptała Aśka całując fotografie wykonane ukradkiem podczas zbiórek harcerskich i zajęć sportowych...
Od lat spotykałyśmy się w piątkowe wieczory w jej domu.
W czasach, kiedy chodziłyśmy do liceum, nikt nie przesiadywał w lokalach. 
Zresztą niewiele ich wtedy było u nas, tych dostępnych dla młodzieży. 
Nawet gdyby były, przyłapani na tak niecnej rozrywce przez któregoś z nauczycieli, nie mielibyśmy potem życia w szkole.
A nasze liceum słynęło w wybitnie jadowitego i mściwego grona pedagogicznego (tak nam się wydawało wówczas, dzisiaj wiemy, że to się nazywało "wychowywanie":)
Ze względu na warunki lokalowe, pokój Asi był naszą przystanią. Nikomu nie przeszkadzając, snułyśmy w nim  plany, omawiałyśmy ( jedne z nas  bardziej, inne - mniej wylewnie) bieżące sprawy( głównie - sercowe), no i - niezmiennie, co piątek - słuchałyśmy Aśkowych westchnień do fotografii przedstawiających Piotra.
W końcu nadszedł czas matur.
Asia, przygnieciona wizją, jakiejś innej koleżanki, która nieoczekiwanie mogłaby ją zastąpić u boku ukochanego na studniówce, zebrała się w sobie i zdecydowała na krok desperacki... Postanowiła przełamać (surowe dość na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia) reguły obowiązujące w relacjach damsko - męskich i wyjść w końcu z inicjatywą. 
Zaprosiła ukochanego na randkę.
Huuura!
Jak można było się spodziewać, Piotr zgodził się bez chwili zastanowienia.
Nadszedł Wielki Dzień.
Jesień była ciepła, więc problem "dokąd się udać" odpadał. 
Poszli z pewnością na piękny, romantyczny spacer wśród kolorowych liści.
Do parku albo nad rzekę.
Jak niegdyś narzeczone ułanów - na wojnę, wyprawiłyśmy Asię - na randkę. Potem już tylko czekałyśmy niecierpliwie, wraz z jej siostrą, chodząc nerwowo po pokoju.
Ale... ileż to mogło trwać?! Na miłość boską!
Minęły chyba ze cztery godziny, a po Aśce ślad zaginął.
Atmosfera niepokoju zaczęła gęstnieć.
Siostra Asi rozpaczała już nad potencjalną ciążą. 
My, w swojej rozpaczy,  szłyśmy bardziej w stronę wizji Piotra - psychopaty.
Piotra -  cichego zabójcy, dusiciela. 
Piotra - podkarpackiego  Kuby Rozpruwacza.
Już, już, widziałyśmy jej młode ciało ukryte przez szaleńca wśród złotych i czerwonych jesiennych liści...
Dobrze, że rodziców nieszczęsnej dziewczyny nie było w domu, bo pewnie narobiłybyśmy rabanu jak się patrzy. 
Już, już prawie dzwoniłyśmy na policję, gdy nagle drzwi otworzyły się z impetem i do pokoju wpadła nasza koleżanka. Jak pocisk armatni!
Ona rzuciła się na łóżko, a my skoczyłyśmy na równe nogi. 
Ogarnęła nas panika. 
Matko! Co on jej zrobił!?
Boże! To my namówiłyśmy ją, by przestała marzyć, zaczęła działać!
I tak dalej...
Asia słaniała się i wydawała jakieś straszliwe, charczące dźwięki. Naprawdę, długo trwało zanim zrozumiałyśmy, że nie zatacza się z powodu szoku, płaczu, histerii, bólu , tylko... ze śmiechu.
Dziewczyna wyła, rechotała, zarykiwała się wprost...
Nie byłyśmy w stanie porozumieć się z nią tak długo, że w końcu same doznałyśmy ataku klasycznej głupawki. 
Kiedy wszystkie oczy już wyschły, wszystkie nosy zostały już wytarte, Aśka uspokoiła się na tyle, by móc zdać relację. Dowiedziałyśmy się oto, że Piotr to najnudniejszy człowiek świata,  pozbawiony nie tylko zainteresowań, ale również własnego zdania 
i jakiejkolwiek energii życiowej. 
Wyśniona, wymarzona, wymodlona randka była czterogodzinną torturą, podczas której nasza dziarska, energiczna koleżanka stawała na rzęsach, by go rozruszać i wydobyć z niego chociażby dwa zdania złożone.

- Rozumiecie? Rozumiecie - rechotała znowu jak szalona Asia - zmarnowałam na niego trzy lata! Trzy lata - powtórzyła i nagle... rozpłakała się jak dziecko.
Umilkłyśmy, bo dotarło do nas, czego jesteśmy świadkami.
***
Na pocieszenie dodam, że Asia nadrobiła stracony na rojenia o Piotrze czas w klasie maturalnej.
Ale to już zupełnie inna opowieść :)

***
Spotkałam się jeszcze kilkakrotnie z podobnymi przypadkami.
Jednak to historia koleżanki ze szkolnej ławy była dla mnie najbardziej spektakularnym przykładem tego, co się dzieje, gdy - zamiast sprawdzić fakty -  żyje człowiek iluzją miłości, własnymi jedynie jej wyobrażeniami. 
Marzenia - owszem - są wspaniałą siłą napędową. 
Dają moc do działania, tworzenia, walki...
Ale budowanie świata na fikcji? 
Na fantasmagoriach, które nie maja niewiele wspólnego z rzeczywistością?
Zwykle kończy się to tak, że budzimy się z nich ... kilka lat później.  
Otwieramy oczy nie bardzo rozumiejąc, co takiego właściwie się wydarzyło.
A nawet, jeśli uda nam się pojąć to wszystko, to przecież lat, zaprzepaszczonych, spędzonych na mrzonkach nic już nie jest w stanie nam zwrócić.

Dzisiejszy tekst nie mówi o tym, że powinniśmy od razu rzucać się z łapami na człowieka, który z jakiegoś względu zainteresował nas, zachwycił. Nie!

Ja, jak już wcześniej pisałam, jestem produktem swojej epoki. Czasów, kiedy obowiązywały pewne reguły. 

Kiedy kobietę zdobywał mężczyzna, nie odwrotnie ( no tak, tak, wyjąwszy Aśkę, ale ten przypadek był "dramatycznym" wyjątkiem;).
Kiedy ludzie, zanim wskakiwali do łóżka, poznawali się uprzednio, znaczyli coś dla siebie.
Nie znano w nich, w tych "moich czasach", też  Speed - Datingu* ani nie wysyłano sobie odważnych zdjęć za pośrednictwem komunikatorów.
To była naprawdę inna epoka.
Dociera to do mnie z coraz większą mocą.
W ubiegłym tygodniu pewien egzotyczny młodzieniec nie doczytał mojego profilu na pewnym portalu społecznościowym i przysłał mi zdjęcia swojej umięśnionej klaty. Zdjęcia oraz pewną ... propozycję.
- Synku - wyjaśniałam - To jakaś pomyłka! Mam dziecko w twoim wieku. Szukaj sobie rówieśnicy....
Ale on uparcie prosił o moje zdjęcia i konwersował, niezrażony niczym. Wiek ( mój)  mu nie przeszkadzał.
W celach zapobiegawczych (usunięcie pijawki, włączenie elektronicznych zasieków) przywołałam Młodego.
Młody rechotał długo.
Potem, kiedy się opanował, rzekł. 
- Ciesz się, matko. To i tak kulturka. 
Niby z czego miałam się cieszyć? Starałam się doinformować.
- Ciesz się, ciesz! - śmiał się Młody - Ciesz, że nie wysłał Ci od razu zdjęć ... pytona!
Musiałam mieć po tej wypowiedzi dziecięcia bardzo ciekawy wyraz twarzy, bo Młody dopiero teraz doznał prawdziwego ataku śmiechu. 
Ale w końcu pozbyliśmy się absztyfikanta o oliwkowym odcieniu ciałka.
Taaaak...
Czasy się zmieniły. 
Wiem to.
Staram się jakoś dostosować, nie bulwersować, rozumieć...
Ale nadal wierzę, że warto zachować równowagę - odpowiednie proporcje między konsumpcją związku w czasie jego pierwszej doby, a wieloletnim karmieniem się fikcją.

Do dzisiejszego wpisu nie przygotowałam własnego rysunku.
Wykorzystałam obraz  Alberta Maignana "Zielona muza".
Piękny, prawda? 
Jest on dla mnie idealnym  odzwierciedleniem sytuacji, w której nasze zmysły nie działają jak należy.
Tutaj  są one wprawdzie przyćmione alkoholem ( w szklaneczce po lewej stronie znajduje się absynt**, dlatego zjawa nawiedzająca bohatera obrazu ma kolor zielony), nie - iluzją miłości.

Słaba jest ta kopia. Nie wiem, czy uda Wam się dokładnie przyjrzeć szczegółom, zwłaszcza twarzy otumanionego zielonym trunkiem młodzieńca. 
Spróbujcie jednak, to świetny obraz.
Mężczyzna uśmiecha się nieprzytomnie,  wydaje się szczęśliwy, ale - czy widzicie?
Jego śliczna, zielona muza to jakiś paskudny mglisty pierścień, sadzowaty wir, który otacza go,  nie pozwalając zobaczyć tego, co poza nim.
Zakrywa mu oczy, oddziela od rzeczywistości ( a on, bidulek,  uśmiecha się jak niemowlę na widok mamy!), pewnie też zachwiała jego wiarę w twórczość własną? ***
Kazała mu chyba spalić jakieś wiersze, albo powieść? Reszta rękopisów wala się jeszcze pod piecem, widzicie?
Chłopaczyna ma nieobecny wyraz twarzy. 
Śni na jawie swoją iluzję o szczęściu, podczas gdy życie, to prawdziwe, słoneczne, toczy się za jego plecami. 
Plecami bowiem odwrócony jest do świata.
Spójrzcie na balkon...
Młody, spowity kłębem  muzo - iluzji, tego nie widzi.
Na powiekach ma palce  zielonej zjawy...
Dotyka swojej twarzy, jakby sprawdzając czy on to jeszcze on, czy już...
Tak, wiem, wiem.
Temat tego obrazu jest znacznie bardziej przykry niż ten mój, moich rozważań o miłosnych fantasmagoriach.
Alkohol, wiadomo...
Ale, przecież ... pomyślcie!
Czy alkohol i urojenia sercowe nie działają na człowieka podobnie?
Czy jedno i drugie nie odrywa nas od rzeczywistości?
Nie czyni nieszczęśliwymi?
Czy i on, i nasze miraże nie powodują, że przeżywając chwile sztucznego szczęścia,  oddalamy się od prawdziwego świata
i odbieramy sobie szansę na szczęście prawdziwe ?
Moja Aśka była licealistką. 
Szybko nadrobiła stracony czas.
Ale my ?
Po czterdziestce?
Czy możemy sobie pozwolić, by rok -  ba! miesiąc chociażby! -  zmarnować na taniec z jakąś ...  "zieloną wróżką"?


_________________________________________
Spokojnego weekendu, pełnego refleksji życzę. Pogoda, gwarantuję,  sprzyjać będzie rozmyślaniom.
Znowu pada :)
Przynajmniej tu, u  mnie :)



Legenda:

* Speed-Dating - pewnie słyszeliście o tym wszyscy, ale ( dla porządku ) wyjaśniam. Speed Dates - w lokalu spotykają się single, siadają przy stolikach w parach, konwersują przez minut pięć, by następnie przesiąść się do kolejnego stolika i tak dalej... Metoda jest tak popularna, że powstały odmiany: Speed Dates dla biznesmenów, Speed Dates dla zapracowanych, Speed Dates dla ... katolików ( to akuratnie organizuje jeden z łódzkich kościołów:) Twórcy takich spotkań ( koszt od osoby około 30 - 50 złociszy) zachęcają do tej metody wskazując "inną, skuteczność i jakość rozmowy niż ciągnąca się miesiącami , wprowadzająca w błąd, korespondencja na portalu randkowym, ostatecznie i tak prowadząca przecież  do spotkania" :) Proste? Po co rozmawiać miesiącami ? ;) Szybko ma być. Nawet w kościele. W Łodzi ;)

** Absynt -  wiadomo, wiecie, co to,  ale - jak wyżej , piszę dla porządku, gdyby ktoś młodszy się tu zaplątał :). Zwany często " zieloną wróżką", "zieloną czarodziejką" ze względu na efekty specjalne, jakie można uzyskać podpalając go podczas podawania. Obrósł już dziesiątkami mitów, pewnie dlatego, że nałogowo spożywała go francuska bohema. Wytwarzano go z różnego rodzaju ziół ( główną rolę odgrywał tu piołun) , których mieszankę uznawano za silnie uzależniającą. Zakazany przez pewien czas, zatem jeszcze bardziej fascynujący...
**** Tu chciałabym podkreślić, że moje wywody dotyczące tego obrazu nie mają żadnego poparcia w źródłach profesjonalnych. Nie udało mi się znaleźć niczego konkretnego na temat tego właśnie dzieła, więc - kombinuję na bazie tego, co wiem . Jest to więc interpretacja własna, nieprofesjonalna, głównie - intuicyjna :) Mam nadzieję, że nie tak bardzo oderwana od rzeczywistości jak ...wizja naszej Aśki ! :D

7 komentarzy:

  1. Ha, hahhha. Dawno się tak dobrze nie bawiłem. Dobry tekst i znów to muszę przyznać świetne oko i głębia opisu. Chylę czoło i dziękuje :) za to że piszesz i to publikujesz. Miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Następny będzie , dla równowagi, mniej zabawny. Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Nie zależnie jaki będzie i tak będę czytał :)

      Usuń
  2. Hejka,
    Wczoraj był post na moim blogu, dzisiaj jest mi bardzo miło tą mniej oficjalną drogą poinformować Cię o nominacji. Mam nadzieję, że Cię ucieszyła, tak jak mnie, gdy wybierałam Twój blog.
    W zasadzie opis tego co dalej, znajduje się w mojej notce.
    https://wordpress.com/view/blogcaffe.wordpress.com

    Nominacja oraz jej przyjęcie są dobrowolne, ale mam nadzieję, że ją przyjmiesz i będziesz się dobrze bawić!
    Pozdrawiam!!:))))
    Caffe

    OdpowiedzUsuń

  3. Cześć, Caffe1 :) Cieszę się. Cieszę, mimo że nie udało mi się jeszcze sprawdzić, na czym rzecz polega
    ( coś nie działa - po skopiowaniu Twojego linku , a nawet po bezpośrednim googlowaniu, pojawia się informacja "nic tu nie ma" ). Jak mówiłam wielokrotnie, komputery mają na mnie alergię. Sprawdzę ponownie.
    Bardzo mi jednak miło, że mnie wyróżniłaś, że o mnie pomyślałaś! Dziękuję. Chce się pisać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. :) cudownie się Ciebie czyta :) Tym bardziej jak człowiek jakby o sobie czytał 😂 ...bardzo często wspominam "mojego Piotra" ...wprawdzie nie był nudny...Ale jego nieśmiałość z moją nie miały prawa bytu:)
    I pomimo że trwało całą 7 i 8 klasę zanim coś ktoś zrobił żebyśmy może w końcu coś:) nie żałuję ani jednego dnia wzdychań ;) I delikatnego "nie taki miał byc" ...może dzięki temu ciągle go pamiętam :)
    Wybieram tamte czasy ...czasy oczekiwania nawet z rozczarowaniem, czasom zaliczania mówię nie :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję :) Ja również chętniej myślę o "tamtych" czasach, "tamtych" regułach. Jakoś tak człowiek do współczesnych nie przystaje.
    Przed chwilą zajrzałam na Twój blog i ... teraz rozumiem. To znane mi klimaty. Trzymam za Ciebie , mocno, kciuki i ... idę robić ten omlet :)

    OdpowiedzUsuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.