piątek, 6 października 2017

malowana bryczka - ciąg dalszy

Ciąg dalszy wpisu z 4 października:

Pewnego dnia po bryczkę zgłosił się Jarek, syn gospodarzy z domu za Górą.
Jarek miał wysokie buty, czerwoną bluzę ze złotymi guzikami i szeroki uśmiech.
Kiedy pędził przez Osadę, zarumienione dziewczyny odwracały za nim głowy. A te, które zapraszał na przejażdżkę, śmiały się głośno albo piszczały przerażone.
Zosia też polubiła Jarka, ale ... powoli ta sympatia ustawała.
Powoził jak szalony.
Owszem, pod wpływem jego dzikich jazd dziewczęta śmiały się wesoło, chłopcy pokrzykiwali zawadiacko, ale... gospodarze marszczyli brwi, a gospodynie wygrażały mu pięściami. 
Płoszył kury, indyki i straszył dzieci. Tratował rośliny.
bieluśką bieliznę, suszącą się przed domami trzeba było prać ponownie.
Trudno się też było teraz innym "dopchać" do bryczki. 
Ale nie gniewali się. Jarek potrafił przekonać każdego.
Ustępowali więc, a on zabierał ją coraz częściej.
Znikał na całe popołudnia, a pojazd zwracał właścicielce w coraz gorszym stanie.
Tapicerka poplamiona!
Kwiatowe wieńce przerysowane, pokaleczone!
Ostatnio okazało się też , że drewniana gałka , ta śliczna, w kształcie pączka róży, przepadła!
Jarek przychodził coraz częściej i częściej.
Zaś potem Konstanty, ten z Osady za Lasem, kipiał, kiedy Zosia raz po raz posyłała po niego, by znowu coś zreperował,  znowu coś poradził.
Mruczał gniewnie pod nosem, ale naprawiał. 
"Smutnej" Oldze przecież obiecał!
- Zatrzymaj to jakoś – prosił Sofijkę - bo będą kłopoty.
Zośka przestała uśmiechać się do Jarka, ale pożyczać musiała.
Dała przecież słowo.
Taki był warunek Olgi - całe lato. Do końca.
Dostawał więc Jarek zielone Zośkowe cudo i pędził nim na oślep, w towarzystwie rozkrzyczanych kompanów i najładniejszych dziewcząt z Osady.
Kiedyś, szalejąc po bimbrze, wywrócili bryczkę do rowu.
Sofijka rozpaczała, załamywała ręce.
I ona teraz rozumiała, że nic dobrego z tego nie będzie.
Czy jej malowany skarb – tak już poturbowany, poobijany - dotrwa w ogóle do końca lata?

- Zatrzymaj to, mówię - burczał znowu Konstanty naprawiając tym razem rozerwane szory - bo jak nie, ja coś z tym zrobię! Po swojemu!
Zośka zbladła.
Każdy w Osadzie wiedział, że Konstanty z Osady za Lasem, choć cichy i spokojny, potrafił też być krewki!
Zabroniła.
Jej bryczka, jej problem.
Obiecała, to ścierpi.

Pewnego razu Jarek porwał powóz na cały dzień.
Dawno już zapadł zmierzch, a ani jego, ani bryczki wciąż nie było widać!
Wieczorem ktoś zastukał w szybę.
Zosia z ulgą podbiegła do okna.
Nie, to nie on.
To Konstanty!
- Sofijka! Wyjdź! - był  zdenerwowany - Musisz to zobaczyć. Zrobić coś. Wszystko przepadnie!
Zosia wyjść  nie mogła!
Matka nie wypuści  jej przecież teraz, nocą, za próg.
Krzyknął więc, że sam to załatwi i - zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć -  zniknął w sadzie.
***

Jarek palił .
Rozpierał się na "Manchesterowej" kanapce z batem w dłoni.
Popiół strzepywał wprost na czerwone obicie kanapki.
Dziewczyny i chłopcy wieszali się na oparciach siedzeń, testowali wytrzymałość resorów.
Udawali, że żeglują łodzią. Że na morzu szaleje burza.
I rzeczywiście, zielone "burty" trzeszczały jak przed katastrofą.
.
Ktoś śpiewał, ktoś kogoś ściskał wśród kwików i pisków, ktoś popijał, ktoś inny próbował ... wyciąć swoje inicjały wśród malowanych róż i listków.
Konstanty podchodził coraz bliżej.
Sam naprzeciwko rozbawionej grupy.
Nakazał Jarkowi wynosić się z bryczki.
Ten zarechotał, rozparł się jeszcze wygodniej i zwrócił się do roześmianej kompanii.
Potem roześmiał się jeszcze głośniej i w
skazał palcem Konstantego.
Młodzież wybuchnęła śmiechem, niektórzy kiwali głowami.
Wtedy sprawy przyspieszyły.
Konstanty podszedł bliżej.
Cicho powiedział coś do Jarka.
Uśmiech w mig ulotnił się z twarzy szalonego woźnicy.
Zamach.
Świst.
Bat śmignął w powietrzu.
Konstanty pochylił się.
Na chwilę zamarł i zakrył dłonią rozcięty policzek.
Potem  jednak wskoczył błyskawicznie do bryczki i zrzucił Jarka na ziemię.
Zakotłowało się.
W powietrzu świsnął  teraz, dla odmiany, nie bat, a złoty guzik.
Ten od Jarusiowej czerwonej bluzy.

***
Zosia nie wytrzymała.
Nie pytając nikogo o zdanie, wybiegła
z domu.
Jej śliczna bryczka stała pośrodku rynku.
Wokół niej dziewczęta i chłopcy.
Nikt się nie śmiał.
Konstanty - sam, na przeciwko sporej gromady.
Wyprostowany jak struna.
Na twarzy, którą szpeciła wielka ukośna szrama, wypisaną miał wściekłość.
I coś jeszcze...
Tryumf!
Jarek, w rozdartej czerwonej bluzie, z rozwalonym nosem, dyszał wściekły, powstrzymywany przez ramiona kolegów.
Trzymali go mocno.
Trzymali go tak długo, dopóki Konstanty nie zniknął na drodze prowadzącej do Osady za Lasem.

Co tu się stało?
Zosia walczyła z płaczem.
Na tapicerce bryczki, na poprzecieranych już od dawna malowidłach, wszędzie widać było plamy , rozdarcia, nawet ślady gaszonych tu papierosów.
Nagle towarzystwo jakby nieco oprzytomniało.
Niektórzy, trochę zawstydzeni odwracali wzrok od powozu.
Sofijka wskoczyła na kozła.
Ktoś próbował do niej dołączyć, ale go odepchnęła.

-  Zapomnijcie o bryczce! - krzyknęła -  Teraz nie będę miała jej ja, ani nikt z was. Wraca do właścicielki!
 ***
Następnego dnia mocno z
awstydzona Zosia odwiozła swoje sponiewierane cudo do domu pod lasem.
Olga  nie powiedziała nic.
Otworzyła szeroko drzwi szopy. 
Ze spokojem przyglądała się, jak dziewczyna starannie, dzień po dniu, usuwa zniszczenia.
Długo to trwało.
W końcu pojazd wyglądał ( prawie) jak dawniej.
Sofijka pożegnała spojrzeniem swój świeżo odmalowany skarb i starannie zamknęła drzwi szopy.
Teraz czekała na reprymendę.
Należało się jej.
Nie umiała dopilnować bryczki.
Nie dotrzymała  też umowy.
Odebrała ją ludziom, mimo, że dała słowo.
Całe lato mieli cieszyć się nią wspólnie.
Wszyscy.
Ale reprymendy żadnej nie było.
Widać taki plan miała "Smutna" Olga.
Malowany prezent umożliwił przecież Zosi kontakty z mieszkańcami Osady.
Poznała ich i dała się poznać im.
Korzystali z czegoś, co było jej drogie.
Skoro nie potrafili czerpać z tego radości, szanować, dzielić się sprawiedliwie, jedyne, co można było zrobić – odebrać.

Tak Sofijka dorosła do swojego prezentu.
Może nawet, kiedy sprawy ucichną, nadal będzie go udostępniać mieszkańcom Osady?
Tym razem jednak na pewno sama zdecyduje, kto dostanie lejce.
Ha!
A zamiast bury... przyszła nagroda!
Drewniana, rzeźbiona gałka przedstawiająca ptasią główkę.
- Kto wie? Może ten ptaszek to wilga? Sofijka...- Olga mrugnęła do dziewczyny wesoło – Weź na szczęście! Na nowy czas!

Rzeźbione cacko było jeszcze piękniejsze niż to, które szarżując w polnym pyle zgubił Jarek.
Zosia zacisnęła palce na "ptasiej główce".
Tak.
Teraz sama sobie poradzi.
Bez trudu.
Wie to doskonale, a pewności dodaje świadomość, że w razie potrzeby i Konstanty "ściągnie kogoś na ziemię".
Z ławki pokrytej "Manchesterem". Tej z oparciem malowanym w róże, fiołki i bluszcze.


 ***
Ikona wpisu:
Robert Cieślak - kopia "Przejażdżki" Alfreda Wierusza - Kowalskiego

1 komentarz:

  1. Witam wszystkich!
    Jakie to ladne!
    Ladne opowiadanie i wyobrazam sobie -ladna ksiazeczka do poczytania mlodym przed zasnieciem.
    A i mllodym i starszym - do dokonania roznych podsumowan, do wyciagniecia roznych wnioskow - bo wymowa gleboka!
    Ale ja czekam - dopisz Podkarpacka dalszy ciag!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.