sobota, 21 kwietnia 2018

pyzy ( czyli miłości od pierwszego zderzenia część druga)


Zygmunt zachwiał się.
Wrzasnął z bólu i odskoczył w tył. 
Nie ratował niczego. 

Gorąca, mętna woda , która jeszcze przed chwilą posłusznie i kojąco bulgotała w garze, teraz ściekała z lady kuchennej oklejając swoją śluzowatością wypolerowane ( przez niego osobiście, specjalnym kremem do mebli ) dębowe szafki. 

Pyzy, rozrzucone na wszystkie strony pod wpływem nagłego wypadku podczas wydobywania ich z wrzątku, parowały na podłodze niczym węgle z przewróconego grilla.
Tak, ostatnio przewrócił też grill. Zdarzyło mu się to na działce. Teraz tu...

Zamiast rzucić się do zlewu, by polewać zimną wodą oparzenia dłoni, Zygmunt zagapił się w pobojowisko.
Coś się z nim dzieje. Coś złego. 

Nigdy nie był takim fajtłapą.

@@@

Halinka czyściła szczotki i myślała o ostatniej klientce tego dnia. Pani Zosia ( o pardon - Sonia!-  tak kazała się wpisywać do notesu) spóźniała się.
Halinkę bolały już nogi, chciałaby zamknąć salon i udać się do domu, ale stali klienci mają swoje prawa.
Po pani Soni miał pojawić się jeszcze Krzysztof.
Światła po prawej stronie lustra nie działały jak trzeba.
Obiecał, że coś poradzi.

Ach, ten Krzysztof...
Zjawił się w jej życiu w chwili, kiedy uznała, że do końca tego życia będzie sama.
Znowu poczuła, że to wszystko ma jeszcze sens.
I znowu czuła ... zapach męskiej wody toaletowej na swojej skórze.

@@@

Zygmunt oparł się o lodówkę ogłuszony nagłą refleksją. 

Tak!
Zamienił się ostatnio w ciamajdę! Wszytko leci mu z rąk!
Co się dzieje?
Zawsze przecież wiedział, co się z nim dzieje. 
Potrafił zrozumieć siebie.
To ten legendarny umysł księgowego , z którego tak kpiła Zosia. 

Teraz jednak odpowiedź nie przychodziła.
Zygmunt poczuł wibracje. 
Ale to nie lodówka, o którą opierał się na pyzowym pobojowisku, tak wibrowała. 
Spojrzał na swoje ręce.
Drżały!
Trząsł mu się też podbródek.
Zygmunt dygotał cały...
@@@
Halinka czekała na panią Zosię. Sonię.
Jak można się tyle spóźniać?!
Niecierpliwiła się coraz bardziej.
Czekała i czekała , a pani Zosi nie było. 
Soni. Soni nie było.
Jak można tak lekceważyć termin? 
Zbliżał się wieczór.
Zaraz ma przyjść Krzysztof i zabrać się za poprawianie oświetlenia.
Kiedy ta kobieta zamierza się pojawić?
Nie będzie przecież Krzyś rozkręcał oprawy fryzjerskiego lustra, kiedy zjawi się tu spóźniona klientka.
Ach, ten Krzyś. Ten Krzyś...
Dobrze, że go znalazła... 
@@@
Ostatnio, w rocznicę ich poznania ( pamięta, jak pewnego dnia, w różowej sukience weszła do jego biura!) Zygmunt zamówił stolik w najlepszej restauracji. 
Wystroił się tak, jak Sonia lubiła. 
Czuł się wprawdzie jak błazen, ale ona zawsze chciała, żeby rzucał się w oczy. 
Żeby oboje zwracali na siebie uwagę. 
Wolał beże, szarości... Nie lubił tych przebrań tak samo, jak nie lubił, kiedy w restauracji mówiła i śmiała się tak głośno...Skoro jednak to ją uszczęśliwia?
Założył te krzykliwe stroje.
Boziu! Może gdzieś na ulicach stolicy czy Londynu nie zwróciłyby szczególnej uwagi, ale – tu?
W takim podkarpackim grajdołku?
Ech...
Ludzie zawsze odwracali za nimi głowy... To było straszne.
Dla niej mógłby jednak pójść do rynku w kostiumie niedźwiadka z Krupówek.
Żeby tylko się uśmiechnęła. Żeby była zadowolona. Żeby nie miała w kąciku ust tej pogardliwej zmarszczki, która pojawiała się, kiedy przyłapała go w starych dżinsach. Albo na sekretnym pożeraniu pyz. Albo nad papierami przynoszonymi z biura do domu.
A przecież te pyzy... to po to, by miała więcej czasu dla siebie, by nie stała przy kuchni (fakt, z czasem bardzo te pulchne kluchy polubił ).
A całe to nudzące ją księgowanie? Papiery? To dzięki nim Zosieńka mogła pozwolić sobie na wszystko, o czym zamarzyła...
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie udać się do tej restauracji samotnie.
Może to jakaś niespodzianka?
Może Zosia chciała mu zrobić przyjemność, zaskoczyć go "wielkim wejściem"? Jakąś kolejną nową kreacją?
Tyle czasu obecnie spędzała u krawcowej i pani Halinki...
Może by jednak tam poszedł?
Nie. Zosia zna miejsce, godzinę. Przecież byli umówieni...
Wahał się.
Obawiał, że się miną, gdy żona – załatwiwszy swoje sprawy na mieście – dołączy do niego w restauracji.
Powinien więc tam być!
Czekać z bukietem i pudełeczkiem od jubilera, tak jak lubiła. Jak tego oczekiwała. Tak, by znowu mogła "niechcący" przebąknąć koleżankom z biura, jak to Zygmunt obsypuje ją uroczymi drobiażdżkami...
Ale – nie.
Nie dałby rady. Gdyby nie przyszła...
Zygmunt nie należał do osób, które bez skrępowania zjadłyby samotną kolację w ruchliwym i popularnym lokalu.
Nie pożałował swojej decyzji.
Umierałby tam ze skrępowania, a Zosia by nie przyszła. 
Tego dnia wróciła późno i  - bez słowa wyjaśnienia -  skierowała się do łazienki.
Kiedy wyszła, czekał z bukietem i prezentem, chciał pocałować, przytulić, powiedzieć Coś Bardzo Ważnego.
Ale żona przyjęła  kwiaty i biżuterię ( nawet nie spojrzała, co dla niej wybrał!) i odwróciła się zniecierpliwiona i zła.
A przecież jeszcze tak niedawno - wtedy, kiedy przytaszczył te drzewka, a  ona zrobiła mu piękną pyzowo - działkową niespodziankę - była taka namiętna!
Niczym ta kobieta z "Szału" Podkowińskiego...
Co tu się działo?
@@@
Halinka była wściekła. 
Coś dziwnego ostatnio działo się z panią Zosią. Sonią. 
Fakt, pojawiała się w salonie dwa, czasem trzy, razy w tygodniu. Stanowiła stałe źródło gotówki .
A właściwie to pan Zygmunt chyba to źródło stanowił.
Jego głowa i pracowitość...
Ach, pan Zygmunt! Jak to możliwie, że ta kobieta nie doceniała takiego skarbu? Mądrego, spokojnego, kulturalnego faceta ze świecą dzisiaj szukać.
A ona? Ta Sonia? Wiecznie cała w pretensjach?
Mówiła o mężu "Szary Księgowy". Wyrażała się o nim z takim lekceważeniem, z taką pogardą, jakby był leniwym, popijającym od rana browar, bezrobotnym.
Jakby nie była świadoma faktu, że – nietypowy , jak na to miasto – poziom jej życia i wszelkie kosztowne fanaberie zawdzięczała właśnie jemu. 
Ot, choćby fakt, że na dzisiaj ma zamówioną (niezwykle kosztowną!) regenerację włosa.
A od pewnego czasu nawet takie zwykłe, codzienne czesanie wykonuje za nią ona, Halinka, podczas gdy wiele porządnych, ciężko  pracujących kobiet, z trudem pozwala sobie obecnie na jedno strzyżenie w miesiącu. O koloryzacji nie marząc. Albo o tej całej regeneracji...
@@@
Pyzy dawno już wystygły na podłodze. 
Woda przypominająca krochmal (tak, Zygmunt wiedział, co to krochmal, potrafił wykrochmalić i porządnie wyprasować obrus) stygła na blatach i pokrywała obrzydliwą skorupą fronty szafek. 
A on stał i śledził gorączkowo obrazy wyświetlające się jego w głowie.
Zosia zmieniła się. 
Od incydentu z sadzeniem drzewek owocowych. 
Wtedy, tego dnia, kiedy wrócił do domu i otrzymał maksymalną dawkę czułości i zrozumienia, myślała, że teraz wszystko się ułoży. Że będzie inaczej.
Dostał wtedy w końcu coś od kobiety, której wiecznie tylko dawał.
Od kobiety, którą uwielbiał. Którą od lat na rękach nosił.
Dla której starał się przez całe życie. Dla której zarabiał niezłe pieniądze i sadził najpiękniejsze kwiaty.
I której, siedzącej ślicznie na leżaczku, podawał świeżo wyciskane soki owocowe...
A ona?
Ona... Nic! Jakby to było dla naturalne, że ktoś rujnuje sobie kręgi szyjne nad papierami, by miała wszystko. By nigdy nie musiała wysilać się.
Wiecznie niezadowolona. Wiecznie krytyczna. Naburmuszona. Wymagająca...
Wtedy, kiedy tak nagle, nad tymi pyzami, wybuchła płaczem i ... emocjami, myślał, że nastąpi jakiś przełom.
Że w końcu Zosia pokaże mu, że i on , Zygmunt stanowi dla niej wartość. Że i ona świata poza nim nie widzi...
Spojrzał na zegarek.
Wyłączył kuchnię.
Na palniku sczerniała zaskorupiona plama popyzowej wody.
Czekał i czekał.
Ale żony nie było.
Dlaczego znowu nie wracała?
Miała pojechać do Halinki, tej sympatycznej fryzjerki.
Powinna już dawno być w domu.
Obiadu znowu nie było.
Dlatego sięgnął po ten żelazny ( przygotowany specjalnie na takie okazje) pyzowy zapas z zamrażalnika.
Ale garnek leżał teraz na podłodze, a kuliste kluchy twardniały zimne i obrzydliwe we wszystkich kątach kuchni...
Nieważne.
Nagle odechciało mu się jeść.
Czekał i czekał. Gapił się w okno. 
Ostatnio Zosia wracała coraz później.
Nie pozwalała już przyjeżdżać po siebie do biura.
A konto czyściła z taką intensywnością, że gdyby nie jego zaradność i dodatkowe zlecenia (przez które coraz mniej się ruszał, a brzuch powiększał się  coraz bardziej)  cienko by przędli.
Zygmunt oderwał plecy od lodówki. 
Ostrożnie ominął rozlewisko pyzowe.
Przebrał się. Zdjął te błazeńskie, papuzie ciuszki.
Założył zwykłą koszulę i dżinsy, chwycił kluczyki, dokumenty i zszedł do samochodu...
@@@
Halinka uważała, że życie kobiety układa się tak, jak jej związek z facetem.
Zatem – wybór faceta determinuje jakość życia.
I nie pieniądze tu Halinka miała wcale na myśli.
Ona wybrała źle.
W końcu, kiedy jej maż porzucił ją ( banalnie ) dla kolejnej małolaty – postanowiła nie dawać mu piętnastej życiowej szansy i zdecydowała się na rozwód. A po rozwodzie nijak nie potrafiła odnaleźć innego.
A więc jej życie było...nijakie.
Długo była sama.
Smutna jest taka egzystencja w pojedynkę,  szczególnie kiedy jest się osobą energiczną i towarzyską. I bardzo, bardzo spragnioną ciepła.
Gdyby nie praca, nie własny salonik fryzjerski, Halinka byłaby przeraźliwie samotna. 
Pewnego dnia poznała Krzysztofa.
Nagle jej życie potoczyło się nowym, emocjonującym torem. Halinka wiedziała, że Krzyś nie jest doskonały.
Wiedziała, że daleko mu do ideału.
Na przykład takiego, za jaki uważała mądrego i kochającego żonę pana Zygmunta.
Postanowiła jednak nie bawić się w czarnowidztwo. 
Krzyś, owszem,  miał wady.
Nadmiernie dbał o swój wygląd.
Ubierał się dość krzykliwie i uwielbiał zwracać na siebie uwagę. Czymkolwiek. Głośnym śmiechem. Cytrynowymi spodniami.
Niestety - mało czytał, spóźniał się notorycznie, a kiedy tu - do salonu - wpadał, oczka buszowały mu po dekoltach klientek...
Ale, mimo tego wszystkiego - był wspaniały. Czuły! Co tam kolorowe spodnie - rurki?!
Mogłaby wybaczyć mu wiele grzechów.
Poza zdradą, oczywiście. 
@@@
Zygmunt prowadził nieuważnie.
Przejeżdżając przez most, zagapił się na światła miasta odbijające się w Sanie i omal nie spowodował stłuczki. 
W końcu dojechał na miejsce.
Zaparkował byle jak i ruszył pędem...
@@@
Nagle Halinka przysiadła na fotelu.
Właściwie, to dlaczego Krzyś ostatnio tak wiele czasu spędzał w jej salonie?
Nie miał nic innego do roboty?
Uświadomiła sobie, że był tu ciągle.
Chwilami nie mogła już zapanować nad akcją w swoim własnym salonie. Trudno było się dogadać się z rozchichotanymi klientkami. Tę zagadywał, tamtą rozśmieszał.
Jedną odprowadził do wyjścia otwierając ( „za ciężkie dla kruchej kobietki, jak pani”) wielkie, stuletnie drzwi ( salon mieścił się na parterze starej secesyjnej kamienicy, drzwi faktycznie były ciężkie pieruńsko).
Jedną, na kanapie w holu, pocieszał po kłótni z narzeczonym. Drugiej podał wodę i czasopismo...
Tamtej poprawiał ustawienia w telefonie...
A najwięcej czasu spędzał Krzysztof z panią Zosią, która bywała tu teraz stałym gościem... 
Nagle szczotki, które Halinka już dawno wyczyściła czekając na spóźnioną klientkę (tak, tak, wiadomo – Sonię!, nie - Zosię) wypadły jej z rąk...
Zerwała się i pobiegła w stronę ( ciężkich pieruńsko) drzwi.
@@@
Zygmunt wszedł ostrożnie do kamienicy, na której parterze mieścił się zakład fryzjerski pani Halinki.
Było tu ciemno jak w grobowcu faraona.
Nie widział nic. Na próżno, po omacku, usiłował znaleźć włącznik światła.
Pamiętał, że gdzieś tu, w jakimś nietypowym, nielogicznym miejscu był...
Nagle - zatrzymał się.
Usłyszał stłumione piski, śmiechy i posapywania...
Nie zdążył zrobić ani pomyśleć nic więcej.
Niespodziewanie otrzymał cios w prawą skroń. Cios tak silny, że osunął się na posadzkę z kamiennych , kolorowych płytek...
@@@
Halinka przyłożyła ucho do wielkich drewnianych drzwi i wsłuchiwała się w odgłosy dobiegające z korytarza.
Nie mogła niczego zrozumieć, rozpoznać...
Co to takiego? Przestraszyła się.
Piski? Płacz? Co tam się, do diaska, działo?
Trochę się bała, ale postanowiła działać.
Nagle, gwałtownie, ze wszystkich swoich sił, otworzyła z impetem ogromniaste drzwi.
Usłyszała jęk.
Szybko włączyła światło i ... sama jęknęła przerażona i zdumiona.
U jej stóp leżał pan Zygmunt, gramoląc się jakoś bezradnie, próbując wstać.
Nieopodal, na skrzyni zawierającej duże ilości pozimowego piasku służącego do posypywania chodnika wiła się grupa rąk, nóg, ust oraz innych części ciała...
Wszystko to wśród łopotu porozpinanej już nieco garderoby w papuzich, ostrych kolorach. 
I wśród łopotu... czterech przywykłych do mroku korytarza, zaskoczonych nagłą jasnością powiek...
Halinkę wmurowało w kamienne płytki.
Zygmunt  (z trudem) podniósł się z posadzki.
Krzyś wrzasnął.
Sonia, zapinając guziczki bluzki, pisnęła cicho, jak nadepnięta mysz...
@@@
Zygmunt dochodził do siebie na kanapie salonu fryzjerskiego. Na tej, na której nie tak jeszcze dawno, Krzyś - ukochany fryzjerki Halinki - uwodził liczne klientki i jego ukochana żonę, Zosię.
@@@
Kiedy Halinka stwierdziła, że zderzenie z drzwiami nie uczyniło
z niej morderczyni, że pan Zygmunt kontaktuje w miarę prawidłowo, odetchnęła z ulgą. Przyłożyła do stłuczonej Zygmuntowej skroni zimne kombinerki. Te same, którymi - zgodnie z  nieaktualnym już planem - miał doprowadzać do porządku ramę fryzjerskiego lustra jej ukochany.
Następnie, ze śrubokrętem w dłoni, udała się, by przepędzić z kamienicy oraz ze swojego życia łotra - Krzysia .
Ów zdrajca, zapiąwszy (rozpiętą przez namiętną panią Sonię) koszulę w kolorze lila (szczęście, że przyłapany in flagranti, pomarańczowych spodni rurek nie zdążył rozpiąć), jeszcze przez dwa kwadranse intensywnie dobijał się do drzwi salonu. 
I do  serca pani Halinki.
Śrubokrętu się nie bał.
Oddalił się dopiero, kiedy Zygmunt wstał z kanapy, odłożył kombinerki, odsunął delikatnie na bok panią Halinkę i porządnie przywalił Krzysia w mordę.
Jak na Szarego Księgowego, cios ów był nader imponujący.
Co się stało tej nocy z panią Zosią?
Trudno ustalić.
Mówią, że nocowała u swojej, zrozpaczonej wiarołomnością córki ( - Boże! Boże! Zygmunta puściła! Taka partię!) mamusi, 
a następie oczyściła konto do spodu i wyjechała do Horyńca – Zdroju, gdzie przemyśliwa o ostatnich wypadkach, a jednocześnie zadaje szyku na horynieckim deptaku. 
Podobno kręci się już przy niej bardzo elegancki pan – wielbiciel garniturów w prążki i apaszek wiązanych fantazyjnie na zwiotczałej indyczej szyi.
A Zygmunt i Halinka?
Zygmunt mocno przeżył cios (zadany drzwiami i niewiernością żony ) lecz niezwłocznie złożył pozew o rozwód.
On, zakochany w małżonce bez pamięci monogamista, nie mógł znieść obrazu swojej ukochanej tak TANDETNIE kotłującej się na skrzyni z piaskiem w objęciach rozchełstanego, tęczowego bawidamka.
Jak się łatwo domyślić, wkrótce przekonał się, że z Halinką można gadać od rana do wieczora.
Ogrzał się przy jej uczuciu i rozkwitł. Jak te posadzone na działce drzewka owocowe...
A w dodatku okazało się pewnego dnia, że niezwykła ta kobieta, jego urocza Halinka, potrafi samodzielnie wykonać pyzy.
Przepis ma jeszcze po babci.
Ech... co Wam będę opowiadać?!
Taka prawdziwa miłość od pierwszego zderzenia im się przytrafiła.
Cóż z tego, że było to zderzenie ... z drzwiami?





2 komentarze:

  1. Ja przeniosłam się już "na stałe" Mnie też ten blog wydaje się przyjaźniejszy.
    Mam nadzieję, że w tej historii jest watek biograficzny. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. To się cieszę przeogromnie:)
    Wątek biograficzny w historii - to pyzy mrożone. Wiem, że po ich spożyciu niekoniecznie trafia się na SOR :)

    OdpowiedzUsuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.