sobota, 18 maja 2019

etatowy Cassanova ( czyli jak to jest, że ciągle szukamy kwadratowych...jaj)



Ania zatopiła zęby w zimnej pizzy, którą przywieziono jakieś dwie godziny temu i klepała w klawiaturę starając się nie odwracać.

Starała się nie patrzeć na Piotra 
i dwie "Nowe".
Rozbawienie mieszało się ze współczuciem.
Zamiast tekstu wstukiwanego w formularz, przed oczami pojawiały się obrazy sprzed lat. Pięciu, a może siedmiu? Nie pamięta. Miała wiele szczęścia. O! Ileż miała wtedy szczęścia! Przyszła tu nowa.
Nowa, ale - szczęśliwie, jakby była tą kurą, której trafiło się złote ziarno -  od razu dostała porcję prawdy,  poznała pewne klimaty. 
Wiedziała, że Piotr to lowelas, który operuje ciągle tym samym schematem, by zasilić swoje rozbuchane ego kolejną ofiarą złożoną z uczucia kobiety. 
Ale lubiła go.
Właściwie - to bardziej jego inteligencję niż jego samego.
Ot, gadali sobie i tyle. Było porozumienie. Były prześmieszne żarty. Czysta abstrakcja i absurd. Zanosiło się na bardzo bliską znajomość, może przyjaźń? Łączyło ich  poczucie humoru. I spokój. Nie męczyło jej towarzystwo Piotra. A ludzie męczą ją  niezmiernie. Nie wiedziała wtedy, że to gra, nie czuła jak blisko jest  pułapki, Piotrusiowych sideł. 
Świadomością łagodzącą myśl o konsekwencjach Piotrowej zasadzki był fakt, że wówczas, kiedy Piotr rozkładał wnyki, była wolna, rozwiedziona i nawet gdyby coś poszło nie tak, nie wybuchłby skandal obyczajowy, jakie za sprawą Piotrka wybuchały co roku, niekiedy kilka razy do roku... Rozwalone rodziny, mediatorzy, albo przynajmniej (kiedy mąż się nie dowiedział o aferze)  utrata szacunku w gronie współpracowników, wstyd jak ...nie wiadomo co.
Na szczęście Bozia czuwał. 
Nic z tej znajomości nie wyszło.
Na szczęście pojawiła się bowiem obok kobieta, która tak zachłannie pragnęła czegoś więcej niż przyjaźń z Piotrem i tak agresywnie o to coś zabiegała, że Anna została wystrzelona z katapulty na bardzooo daleką odległość - od niej, od niego, od wszystkich tych pokręconych relacji. 

Tam wybuchł ognisty romans, taki o brazylijskich iście zwrotach akcji, a ona spokojnie, w oddaleniu, utwierdzała się w przeświadczeniu, że w pracy należy trzymać się żelaznej zasady - nie łączyć jej z życiem prywatnym. 

Nie zacieśniać więzi za nic. 
Nawet jeśli ludzi  łączy ten, rzadki wśród pracowników ich firmy, zmysł humoru.

Żuła teraz tę pizzę i czuła się jak... Rzymianin na arenie koloseum.

Oto siedział on (Rzymianin) sobie w bezpiecznej odległości, popijał wino (zimna kawa), przełykał kęsy chleba (pizza to jakiś jego wariant przecież ;), a na arenie, potrząsając płową grzywą, lew dobierał się właśnie na oczach całego amfiteatru, do dwóch świeżutkich ofiar.
Ostatnio bowiem, z powodu reorganizacji, dołączyło do ich ekipy kilka nowych osób. 
Panowie byli młodzi. Brodaci, żonaci, dzieciaci  i zmęczeni. Wtopili się szybko w tło i snuli po kątach jakby robili to od lat.
Panie były zamężne, w większości przemęczone, wystraszone zmianą miejsca etatowania, zalęknione nowymi warunkami pracy 
( przywykną, każdy przywykł ;), ale  dwie z nich wyróżniały się na tle innych - tak bardzo blond, jak bardzo energiczne, głośne, absorbujące, koncentrowały na sobie wiele uwagi. 
Wszystkich, zarówno pań jak i panów.
Nawet tych panów śniętych, wtopionych, brodatych.
Piotr - wiadomo. Nie czekał długo. Wytoczył  działa. 
Dwa. Równocześnie.
I na całym piętrze zaczęło iskrzyć.
Wszyscy wiedzieli, że Piotrek to podstarzały, mieszkający z mamą,  Casanowa, niezdolny do utrzymania jakiejkolwiek relacji. 
Ale te panie - nie. Nowe przecież były.
Anna patrzyła zafascynowana jak zwierzyna idzie - głośno i chichotliwie - w paszczę lwa.
Jak nowe koleżanki siadają coraz bliżej, jak przypadkiem dotykają kolankiem Piotrkowych kolan, jak podając coś, muskają jego umięśnione ramię. 
Jak rozpinają o jeden guziczek za dużo. Jak - podczas podawania mu dokumentów czy kawy  przygotowanej w składkowym ekspresie - pochylają się nad nim, niechcący ukazując wnętrze dekoltów.
Jak nawet ich podbródki i reszta ciała kierują się bezwiednie
w stronę Piotra, nawet gdy ten nie patrzy.
Nawet, gdy ich własne , niebieskie oczy nie patrzą.


Wszyscy wiedzieli i Ania wiedziała , jak to się skończy.

Jedna z nich, właściwie nieważne, która, bo dla Piotra obie one były tak samo nieważne, w końcu padnie na tej arenie. 
Przez chwilę poczuje się wyróżniona, będzie wtulać się zarumieniona, w sekrecie (mąż! skandal w robocie!) w koszule Piotra. Poczuje smak Piorusiowych ust i kłucie jego zarostu w stylu Georgea Clooneya :)
Działo się to będzie albo tu, wśród monitorów, po godzinach pracy, albo  w jego samochodzie, na parkingu.
Do domu jej nie zaprosi, bo przecież - mama!
Na knajpy też nie powinna liczyć - Piotrek miał w kieszeni boa.
Boa i tajpana. I mambę :)
Będę spacerować sobie ( oszczędnie, ekonomicznie;) po okolicy, snuć się nocą w rejonie parku...
Może raz czy dwa  pojadą do położonego nieopodal miasteczka, by tam, gdzie nie zna ich nikt, przespacerować się uliczkami trzymając się za ręce...
"Nowa" przycichnie, przygaśnie nagle. Przestanie śmiać się hałaśliwie i skupiać na sobie uwagę reszty ekipy.
Jakiś niepokój ją wessie, melancholia.
Liryczna się stanie i rozkojarzona.
Potem, kiedy już zrozumie, że Piotr to "ten właściwy, jedyny, na którego czekała życie całe", zacznie planować przyszłość, rozważać destrukcyjne decyzje i komunikaty dotyczące własnej, szczęśliwej przecież dotąd , rodziny.
Jak powiedzieć mężowi, który dbał, kochał, zarabiał, doglądał, obdarowywał, podwoził, przywoził, odwoził ... że jest Piotr?
Ale przecież...trzeba walczyć o szczęście! Co z tego , że kosztem bliskich?
Bliscy to byli oni do tej pory! Teraz najbliższy jest Piotr!
I kiedy już to Piotrowi, taka cała uległa i oddana, oznajmi, to będzie to... koniec.
Wtedy zakładowy Casanova, znużony już i od dawna zaspokojony w swym egotyzmie, zniechęcony tym jej niskoenergetycznym  liryzmem, uległością i oddaniem, wystraszy się kierunku, w jakim historia z "Nową" się toczy (wszak mama! wszak tyle innych, nowych ust do całowania!, innych nowych ud do muskania)
i doprowadzi do konfliktu.
Ostatecznie - ofiara, odtrącona i zwiedziona,  ośmieszona i mocno oplotkowana, stanie się chwilowym pośmiewiskiem w firmie, podczas gdy Piotr, ze stoickim spokojem, udając, że w ogóle nie wie, co się stało, będzie zwierzał się tej drugiej. Tej drugiej "Nowej", której początkowo nie wybrał. 
Owszem - wyzna - nie wybrał jej, ale - wytłumaczy odrzuconej - nie poznał się na jej prawdziwym uczuciu, na klasie, na inteligencji, teraz to widzi, teraz to wie!
Zresztą przecież to on został uwiedziony przez tę natrętną babę!
I koło się zatoczy. 
Do czasu.
Do chwili,  gdy na horyzoncie pojawi się kolejny świeży kąsek.
Wtedy znowu na arenie koloseum wzbije się chmura bitewnego pyłu...
Ania siedzi nad tą swoją pizzą i zastanawia się, jakie proste byłoby to wszystko, ile bólu mogłaby zaoszczędzić, gdyby wstała teraz
i krzyknęła- stooop! Dziewczyny! To padalec podły! Puknijcie się w czółkooo!!!
Ha! 

Hola, hola!
Niby co miałaby krzyknąć?! Niby kto by jej wysłuchał?!
Tam już trwa taniec godowy! Ofiary na Piotrusiowej arenie nie usłyszą już niczego. W ich małżowinach rozbrzmiewa obecnie tylko przyjemny szum, który zagłusza głos instynktu samozachowawczego i rozsądku. 
Na dodatek ... jest  maj.
W maju słychać ten głos najmniej wyraźnie :)
Zresztą, kiedyś już zdarzyło się, że koleżanka próbowała ostrzec jedną z muszek zaplątanych w pajęczynę firmowego Casanowy. 
Było niesmacznie. Wyszła na zazdrosną wiedźmę, a proces uwodzenia przyspieszył na tej pożywce.
Nie. 
Ania nie będzie zbawiać świata. 
Zresztą na tym etapie sytuacja wygląda tak, jakby to Piotr uwodzony był przez "Nowe". 
Wręcz zawstydzony, onieśmielony. 
No cóż.
On odpowiada "przecież" tylko na ich awanse. 
Prawda? ( ha! stary numer!:)
Ania żuje brzeg zimnego ( jak serce Piotra;) placka i myśli o czymś innym.
Znowu myśli o bliskich tych kobiet.
Te dziewczyny mówiły, nie raz o tym mówiły ( głośno, nie dało się nie słyszeć:). Mają przecież zobowiązania, rodziny, dzieci, normalnych, odpowiedzialnych mężów...
Po co to wszystko? Po co im ten romans w pracy?
Dlaczego ludzie nie potrafią docenić tego, co już osiągnęli, zdobyli, czego powinni strzec?
Do czego potrzebny  im ten śliski Piotr, który oprócz skandalu w pracy i oprócz kilku tygodni komplementów oraz  iluzji porozumienia nie da im zbyt wiele?
Jest taka rosyjska zasada dotycząca związków rozgrywanych w sąsiedztwie, w pracy, w bliskim otoczeniu. 
Zaczyna się od słów "gdzie żywiosz..." .
Nie dokończę zdania ze względu na jego dosadny, wulgarny charakter, ale... przyznam, że trafia ono w sedno.
Dlaczego nie powinno się tego robić, wiadomo. 
Tak jak we wszystkich dziedzinach, tak i tu, nadejdzie w końcu znużenie, związek się rozleci, ale przecież uwiedziony sąsiad, uwiedziona sąsiadka, mieszkania z dnia na dzień nie zmieni.
Przecież kolega siedzący przy biurku obok nie wyparuje nagle, nie rzuci z powodu rozstania z nami swojego etatu...
Wiadomo. Konsekwencje takich przygód są znane.
Anię zastanawia ciągle inna rzecz. 
Dlaczego? Dlaczego my, ludzie, nie umiemy dbać o to , co ważne, co sprawdzone? 
Dlaczego nie potrafimy inwestować energii w nasze dzieci, domy , mężów, żony, nasze sprawdzone przyjaźnie, nasze, kiedyś tak upragnione relacje z bliskimi?
Dlaczego zawodzimy tych, na których powinno nam zależeć najbardziej?
Dlaczego taki tandetny, wymięty niekiedy i niedomyty (ach te nocne schadzki, ach te przytulasy na kanapie samochodu!:) siwiejący  lowelas staje się nagle bardziej atrakcyjny niż mąż, który odebrał dziecko ze szkoły i nawet obrał już ( trochę w kant, ale obrał:) ziemniaki ?
Dlaczego młoda, niedouczona i mocno nieobyta sekretarka otrzymuje więcej szacunku i uwagi niż żona, mądra i spokojna, która podała obiad , odrobiła z dziećmi lekcje, a teraz, chociaż pada na twarz prasuje nasze koszule?
Dlaczego zabiegamy o popularność w grupie obcych nam osób, tak obcych, że często się z nimi więcej nigdy nie spotkamy, a dajemy ciała, kiedy bliscy nas najbardziej potrzebują?
Ania uważa, że jest tak ponieważ, my, ludzie myślimy w swojej naiwności, że to, co zdobyliśmy po prostu jest nasze, należy się nam, dane jest na zawsze.
Że nie trzeba o to dbać, zabiegać, doceniać.
Skoro nasze - będzie tak już ciągle.
I tacy durni, naiwni,  nie bierzemy pod uwagę, że pewnego dnia nasz mąż, nasz przyjaciel, żona, przyjaciółka pierdyknie po prostu drzwiami i powie:
- Wystarczy! Od dzisiaj ...wal się
Albo jakoś to ładniej, kulturalniej wyrazi, na przykład :
-"Na drzewo! ",
- "Basta",
- "Odchodzę, kochana!",
- "Baw się dobrze, sama/sam!",

-"A dios!"...

Napisałam w "pierwszym wyborze" tak brzydko, by wyrazić poziom wzburzenia osoby, która z pewnością w końcu tymi drzwiami jednak pierdyknie. Z hukiem.
I wtedy juz nie pomoże nic. Żadne przepraszanie. Żadne prośby o wybaczenie.
Limit wyczerpie sie i już. A z próżnego, to wiadomo, nawet Salomon niczego nie wyciśnie.
-Taaaak - kiwa głową Ania - nie myślimy o tym, że pewnego dnia mąż nie przyjedzie po nas do pracy, nie zabierze do galerii ani na spacer, nie obierze nawet tych kartofli, żeby pokazać jak nas kocha;). 
A kiedy nie będziemy pojmować, co takiego się stało,  zwinie żagle i odchodząc powie, żeby nam teraz Piotr warzywa podawał.

Nie zastanawiamy się w ogóle, że zawodząc kogoś raz, pięć razy , dwadzieścia razy, dostaniemy przebaczenie, rozgrzeszenie, miłość, przyjaźń przecież wszystko wybaczy.
I nie zrozumiemy pewnego dnia, że po kolejnym, i kolejnym, i kolejnym zawodzie nasza wartość jednak spada.
I w końcu spadnie do zera.
Większość ludzi ma jednak godność. nawet jeśli występuje ona w ilości śladowej.
I może się zdarzyć tak, że kochany przyjaciel, bliski kolega po prostu pewnego dnia nie będzie miał nam już nic do powiedzenia.


Nie zauważymy tego zajęci walką o to, by wszyscy nas kochali. By się wszystkim podobać.
By taki Piotr powiedział  kilka słodkich słów, by przez chwilę poczuć wiatr w żaglach. By sekretareczka kusej spódnicy, upuszczając przy nas i podnosząc segregator... podniosła nam przy okazji  na chwilę ciśnienie, połechtała przyjemnie ego...
Jak naiwnym trzeba być - myśli Ania słuchając chichów rozlegających się za jej plecami - wierząc, że "wartość" dostaje się bez wysiłku, bez starań, zabiegów?
Że bliskość, wsparcie, uczucia innych ludzi, ich lojalność
i wsparcie dostaje się na zawsze, bez względu na to jak bardzo przeginamy, jak bardzo instrumentalnie ich traktujemy.



Ania wie już od dawna, że sekretem szczęścia jest dbanie, chuchanie, dopieszczanie tego, co się ma. Co JUŻ się ma.

Inni zdają się sądzić, że bezpieczniej pływa się na pontonie kupionym przez internet w Chinach, niż na starej, sprawdzonej dębowej łodzi.
Ania woli dąb. Połatany może, ale niezawodny.
Je teraz tą sztywną już (  i prawdę mówiąc - ohydną)  pizzę i żałuje, że nie wybrała z menu  innej, takiej ze szpinakiem i jajkiem.
Jajko wpasowałoby się bowiem symbolicznie do jej rozważań.
Rozważań o tym, jak to i dlaczego ludzie żyjący w normalnych, dobrych związkach, w niezawodnych relacjach, szukają sobie kwadratowych jaj...





Wiem, wiem, nie odzywałam się długo. Życie i tak zwane sprawy wagi najwyższej odebrały mi tę możliwość, ale - wierzcie -  każdej soboty i niedzieli odczuwałam pewien dyskomfort związany ze świadomością, że liczba odsłon zaniedbanego ostatnio  bloga  nadal , mimo mojego milczenia, rośnie.
Wybaczcie. O tym, co się działo - może kiedyś.
Wyszło słońce i wygląda na to, że wczorajsze szaleństwa pogodowe postanowiły się zakończyć.
Życzę Wam udanego weekendu.  Sama zamierzam taki mieć :)
Witam też z radością nowych czytelników. I pozdrawiam stałych. Dziękuję. To jest bardzo przyjemne, wiedzieć, że moje zdania trafiają daleko, daleko i cieszą:)


Ikona dzisiejszego wpisu : portret wykonany przez pana Antona Mangsa- "Giacomo Casanova ", rok 1760.

2 komentarze:

  1. Ten sam schemat od setek lat a baby i tak nie wyciągają wniosków.Przyznam, że zawsze z ciekawością przyglądam się takim historiom choć koniec jakby do przewidzenia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może więc ta ciekawośc rodzi się z pragnienia, żeby w końcu schemat przestał działać? Żeby nastęna historia zakończyła się inaczej, szczęśliwie ? :) Ale nie łudźmy się ...

    OdpowiedzUsuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.