czwartek, 6 lipca 2017

zapach spalenizny ( czyli o weryfikacji kandydatów na nowych partnerówżyciowych)

Czy życie rzeczywiście można zacząć raz jeszcze?  
Czy po rozwodzie, po zdradzie, po rozpadzie idealnego  ( przecież kiedyś) związku, po patrzeniu na byłego ukochanego
( ukochaną) z perspektywy sądowej ławy
i po mozolnym zbieraniu ze wszystkich kątów serca potłuczonego na tysiąc kawałków ...
Czy po tym wszystkim człowiek może zacząć wszytko od nowa?
Jeszcze raz?
Tak  - po prostu?

Hm...
Tego nie wiem na pewno, ale - patrząc na kilka przykładów bliższych i dalszych znajomych - prawdopodobnie NIE jest to NIEMOŻLIWE.
Myślę sobie o tym od pewnego czasu
( żałując oczywiście, że blog to nie miejsce na ujawnianie " okołoblogowej korespondencji prywatnej" - tam dopiero mamy kopalnię wiedzy na tematy porozwodowe! :D).
Właściwie postanowiłam dzisiaj tylko odpowiedzieć na komentarze, ale stwierdziłam, że warto rozwinąć to, co zostało powiedziane - rozwinąć w kolejny wpis.
Komentując, stoicie raczej na stanowisku, że TAK, że warto się rozglądać, szukać, próbować.
Oraz - że wiele zależy od nas.
Ba!
Coś w tym jest.
Nasza Ingeborga stanowi przecież żywy dowód na to, że szczęśliwy związek jest dobrem dostępnym nie tylko dla namiętnych dwudziestolatków ( idealistów), ale i dla nas, mocno przeoranych rozwodem osób z innymi niż te... zaczynające się od "ósemki" peselami ;)
Oczywistym jest, że jeśli ktoś przestał już odczuwać lęk związany z poprzednim życiem, rozwodem, zdradą, utratą zaufania
i własnie powoli odzyskuje wiarę w drugiego człowieka, powinien przystąpić do działania.
Ważne jest jednak, aby podczas tych łowów nie zapominać o sprawie najistotniejszej - o selekcji.O koniecznej weryfikacji potencjalnego partnera, tego na resztę Nowego Życia.To przecież wydaje się oczywiste, prawda?Niby - tak.
Są przecież pewne cechy mogące
( atrakcyjnego z pozoru) kandydata, na którego zdecydowaliśmy się ostatecznie
( mimo lęków i obaw) zwrócić uwagę, zdyskwalifikować na starcie.


Dla jednych będzie to wzrost, waga, dla innych - stosunek do spraw wiary, religii
( tak! wiem, że jest XXI wiek, ale przypominam, że żyjemy z Arnoldową
na Podkarpaciu, do tego - w "Mieście Kościołów", więc , Drodzy Państwo, wiem, co mówię).Jeszcze inni nie zaakceptują określonych nawyków, preferencji, czasami ( co wcale nierzadkie!) statusu materialnego czy sytuacji rodzinnej ...


Oczywiście trzeba w końcu wyruszyć na te poszukiwania (Ingeborga motywuje mnie do tego intensywnie od jesieni ;)
Warto przecież chyba wierzyć, że dla każdego  ( każdej) jest gdzieś tam  ( co z tego, że na WTÓRNYM rynku matrymonialnym?) ten Wymarzony Rycerz na siwym rumaku czy Upragniona Królewna  ( no dobra, w naszym wieku to już raczej - Królowa;) czekająca w wieży ...
I że każdy ma równe szanse * na odnalezienie Go
( Jej) zanim jeszcze zdmuchnie 70 świeczuszek z własnego urodzinowego tortu...
Zatem - warto próbować, poszukiwać...
Jednocześnie, jak podpowiada rozsądek
( i Ingeborga) , należy weryfikować, czekać
( czasem może nawet trochę dłużej niż inni), szukać czegoś wyjątkowego, nie brać, jak leci, nie lecieć jak te "ćmy do lampy" ...


Właśnie!
"Ćmy do lampy"...
To mechanizm podobny do omówionej przeze mnie ( w poprzednim wpisie) metody zatytułowanej :
"Jak leci, do skutku".
Tyle, że poważniejszy, boleśniejszy w swoich konsekwencjach.
No tak, to się wie.
To wie nawet przedszkolak.
Nie warto gonić w przepaść, na ślepo,  za pierwszymi spodniami /spódnicą, jakie zamajaczą na horyzoncie.
Warto ( może nawet - bezwzględnie należy?!) prześwietlać, weryfikować, przemyśleć potencjalne kandydatury.
Weryfikować, uwzględniając oczywiście racjonalne wskazówki Ingeborgi ( naszego martymonialnego guru).
Czyli: nie śnić o niebieskich migdałach i nie oszukiwać się , że znajdziemy wymarzony ideał bez skazy...albo, kiedy już jakiś obiekt wpadnie nam w oko, a pewne jego cechy nie będą nam jednak odpowiadać - nie wierzyć, że zdołamy zmienić je pod kątem własnych potrzeb.
Zmienić człowieka, który przekroczył Rubikon czterdziestki?
Chyba nikt  z nas nie jest aż tak naiwny, by sądzić, że to możliwe.
Okazuje się niestety, że ta weryfikacja to wcale nie jest taka prosta sprawa.
Rozmyślając, rozważając, selekcjonując, poszukując, czekając ( niekiedy - latami) na to kolejne porozwodowe uczucie, zapominamy chyba, że istnieją ludzie, którzy tak nie potrafią.
Nie umieją żyć w pojedynkę.
Że są osoby, dla których samotność jest przerażająca.
Tak bardzo przerażająca, że "gatunek" partnera staje się sprawą drugorzędną.
Jaki to gatunek? Nieważne!
Byleby jakiś partner w ogóle był.
Tak.
Są przecież wśród nas tacy, którzy muszą stanowić "połowę".
Czyjąś.
Czyjąkolwiek.
Bo zwyczajnie - inaczej nie potrafią.
Co z tego , że poprzedni związek/ związki kończyły się katastrofą, że ciągle coś uwierało, zawadzało, raniło....
A niektóre z ran pozwiązkowych do tej pory się nie zabliźniły?
Nieważne!
Potrzebny jest ktoś następny.
Natychmiast.
Inaczej będą totalnie nieszczęśliwi.
Kompletnie ...niekompletni.
Są to ci ludzie, którzy nie potrafią cieszyć się spokojnym wieczorem, samotnym spacerem.
Ci, dla których każde zajęcie traci sens
w obliczu świadomości, że wykonywane jest solo.


Oni nie potrafią, we własnym jedynie towarzystwie, udać się do kina, nie zniosą singielskiej nocy sylwestrowej i nie radzą sobie z zasypianiem w pustym łóżku.
Nie smakują im potrawy jedzone w pojedynkę.
Ba, nie cieszą  nawet sukcesy potomków wychowanych samotnie.
Oni - to ci z zazdrością wpatrujący się w spotykane na ulicy pary ( zapominający przecież , że być może tacy "szczęśliwcy", idący sobie ramię ramię , "w to słynne, tak upragnione WE DWOJE" , toczą właśnie walkę z nudą, obojętnością na partnera, ze wstrętem czy zazdrością).
Są ludzie, dla których rozpad związku jednoznaczny jest nie tylko ze stratą stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa, radości życia, ale też z czymś znacznie ważniejszym - z utratą wiary we własną wartość.
W jakąkolwiek wartość własną i własnego życia, tego w pojedynkę.
W takim przypadku weryfikacja potencjalnych kandydatów do nowego związku nie jest istotna tak bardzo jak to, by mieć kogoś przy sobie, by kogoś zdobyć.
Nieważne, jakie ma wady czy zalety.
Ważne, żeby był.
Ktokolwiek.
Jakikolwiek.
W takim przypadku, właściwie o żadnej sensownej weryfikacji mowy nie ma.
I robi się odrobinę smutno.
I trochę strasznie.
To sytuacja, kiedy u ludzi przerażonych wizją kolejnego samotnego wieczoru włącza się mechanizm "ćmy i lampy".
Bo jak już taki, przekonany o niemożności życia w pojedynkę człowiek, łowi swoją zdobycz ( hurra!!! znowu stanowię z kimś parę! znowu mam dla kogo tłuc schabowe/ ładować akumulator/golić nogi!), czyli dostaje to, czego chciał, okazuje się, że...TO to znowu nie TO.
A to przeciez było oczywiste, nie doszło wszak do selekcji.
A on, biedny, ogłuszony, znowu nie wie, dlaczego to wszytko nie działa, dlaczego życie jest takie beznadziejne.
I tu historia kolejnego nieudanego związku powtarza się niczym refren znanej piosenki.
A wtedy nie pozostaje już nic - tylko czekać , aż w powietrzu rozniesie się zapach... spalenizny.
Swąd skrzydełek spalonych przez ogień, do którego taka biedna ćma poleciała na oślep.





 * Teorię o "równych szansach" głosi nieugięcie Pan F-47, ja oczywiście kompletnie  się z nią nie zgadzam, ale rozumiem błędne założenia jej autora, któremu życie na prowincji nie jest znane z autopsji;)
http://podkarpacka.blog.onet.pl/2016/10/26/f-47-czyli-znowu-o-nowych-zwiazkach-po-rozwodzie/

61 komentarzy:

  1. Pozdrowienia od wujka Kazia

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakze prawdziwe i nierzadkie.
    Z wlasnego doswiadczenia wiem, ze warto polubic bycie samemu ze soba. Jak zaczelam odnajdowac sie w samotnych wieczorach z ksiazka, melisa w kubku, kiedy dotarlo do mnie, ze fajnie mi jest samej, ze Sylwester pod tytulem : Ja + sezon Dextera i wino byl naprawde relaksujacy i przyjemny, dotarlo do mnie, ze bycie sama tez jest przyjemne! I wlasnie to byl moment kiedy okazalo sie, ze jestem gotowa. Gotowa na nowa relacje, zaangazowanie sie, przyjazn, a moze cos wiecej.
    Bo wtedy nie bylo znaczenia czy sama czy z kims. Moje zycie odzyskalo wartosc samo w sobie i bylo po prostu ok.
    Pchanie sie byle jak z byle kim w byle co, byleby cokolwiek bylo jest bledem. Dlaczego ludzie sami sobie to robia? To jak masochizm.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego to sobie robią?
    Powodów jest wiele. O niektórych ( lęk przed życiem w pojedynkę) wspomniałam we wpisie. Niektórych nie zrozumie nikt, kto nie mieszka ( jak my - ja i Arnoldową) na prowincji.
    Bo...
    jak tu SAMOTNIE pójść w niedzielę na "deptak" nad Sanem ( cotygodniowy przegląd sytuacji towarzyskiej) , kiedy prężą się tam dumnie "sparowane" panie wczepione w przedramiona swych partnerów?
    Tym samotnym ( nie tylko kobietom, mężczyznom również) , spacerującym z dziećmi, z mamusiami...im raczej nie wystarczy odwagi, żeby zbliżyć się w świąteczne popołudnie do nurtu rzeki :)
    Jak wyjść solo do kina ( tylko Podkarpacka to lubi;)? Jak samotnie wziąć udział w weselu znajomych?
    Myślę, że w większych miastach singlowanie jest stanem o wiele bardziej komfortowym.
    Ale prowincja rządzi się swoimi własnymi prawami. Chociaż nie są one ( te twarde prowincjonalne reguły) w stanie zmienić moich poglądów na kryteria, jakimi człowiek powinien kierować się przy doborze kolejnego życiowego partnera, doskonale rozumiem desperację tych wszystkich "masochistów". Tych, którzy muszą być w związku, bez względu na to, jakie konsekwencje on ze sobą niesie.
    Tutaj bycie singlem ( nawet młodym) to w odbiorze społecznym porażka życiowa.
    A bycie człowiekiem samotnym - wiele, wiele lat - po rozwodzie?!
    Nikt Ci tu nie uwierzy, że już nie chcesz ( albo chcesz, tylko, że strasznie się boisz) kolejnego związku. Lub prostu - że czekasz na kogoś wyjątkowego.
    Każdy wie "swoje".
    Jesteś sam/sama, bo Ciebie zwyczajnie... nikt nie chce :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Będę Ci musiała usunąć ten komentarz. Panie pytają, kim jest wujek Kazik :) Koncepcji pojawiło się kilka.Zamieszanie ...to Ty kochasz robić.

    OdpowiedzUsuń
  5. No tak. Być może faktycznie inaczej jest Ciebie, a inaczej u mnie, łatwiej. Miasto wojewódzkie, zatem ludzi dużo i można się ukryć :). Chociaż i tu zdarzają się w kinie czasem dziwne spojrzenia, jak na seans chodzę sama (tak! ja też lubię sama do kina :)).
    Lęki lękami, społeczność społecznością, oceny innych ocenami innych, ale... czy warto się godzić na półśrodki (czytaj "beleco") dla innych?
    A w PSie chciałam napisać, że przypadkiem trafiłam dziś na Twojego bloga w pracy i przepadłam z kretesem. Zaczęłam czytać chronologicznie, jeszcze trochę przede mną i mimo, że mój rozwód był kulturalny, szybki (jedna rozprawa 15 minut!), sprawny podział majątku na tej samej rozprawie, wysokie alimenty na oboje dzieci + eks wziął winę na siebie, to i tak wszystkie przeboje potem... Przypomniała mi się na chwilę na bezsilność, ten szok, złość i żal.
    A teraz mimo, że mam święty spokój czasem mnie kłuje, że łatwiej mi niby, bo alimenty, bo wysokie i płaci (tfu tfu odpukać), ale szkoda mi dzieci. Bo mojemu byłemu wydaje się, że jak sypnie groszem to spełnia swój obowiązek, jest dzięki temu świetnym ojcem i wystarczy wtedy zabrać młodzież na jeden weekend w miesiącu i wpaść do nich na godzinę raz na jakiś czas. A młode tęsknią, mimo, że już nastolatkowe.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tego, że rozwódki/ rozwodnicy z większych miast mają łatwiej, jestem pewna. Mnie jest trochę lżej, bo opinia publiczna ( z małymi wyjątkami) robi na mnie umiarkowane wrażenie ( o, proszę, na przykład nie boję się, że mnie zidentyfikują i spalą na stosie za treści wypisywane na tym blogu:). Ale to tutaj własnie, na Końcu Końca Polski B, najwięcej jest takich "przypalonych " związków. Obserwuję tu całe stada tych ciem, które pakują się bez jakiegokolwiek opamiętania w kolejne relacje.Lecą do każdego źródła światła a potem...wiadomo.
    Jeśli chodzi o Twój rozwód - chylę czoła, gratuluję, zazdroszczę. Chylę czoła, nie tylko dlatego, że się dało, ale dlatego, że wspominasz o tym, że jest to jakąś wartością...
    Dzisiaj Arnoldowa znowu przypomniała o tym, że niektórzy ludzie nie potrafią doceniać tego, co mają ( cały czas tłukę jej to do głowy). Myślę, że nikt, kto nie przeszedł przez gnojówkę rozwodu z orzekaniem o winie i nie użerał się latami z byłym/byłą...nie ma pojęcia o tym, jaki to niesamowity komfort...rozwieść się kulturalnie.
    Jeśli Twój eksio wywiązuje się z obowiązków, zabiera gdzieś dzieci - wspaniale. Nawet jeśli to mało, jeśli to tylko promil waszych oczekiwań i jego możliwości.
    Moje dzieci mają przechlapane. Jedno dlatego, że się od rozwodu nie spotyka z ojcem, drugie...dlatego , że to robi...
    Ale to już zupełnie inna historia. Pozdrawiam!!!
    PS
    To prawdziwy komplement słyszeć, że moje pisanie wessało Cię w pracy...:D Już kiedyś coś podobnego się wydarzyło. Teraz tylko czekać, jak któryś pracodawca pozwie mnie o ...rozpraszanie mu pracowników :D

    OdpowiedzUsuń
  7. "Zmienić człowieka, który przekroczył Rubikon czterdziestki?"

    Czy aby wiesz co znaczy fraza 'przekroczyć Rubikon'?
    Ośmielam się szczerze wątpić.

    OdpowiedzUsuń
  8. ~podkarpacka8 lipca 2017 20:07

    Domyślam się, że wiedzę z zakresu historii masz, "KB", niezwykle obszerną. Może nawet wykładasz ten przedmiot w jakimś renomowanym stołecznym liceum z tradycjami?
    Nie bierzesz jednak pod uwagę, że nawet my ( ja i Arnoldowa ) gęsi z prowincji, odebrałyśmy wykształcenie sprzed reformy oświaty...
    Język tego bloga jest specyficzny. Bawię nim doskonale
    Zapraszam do lektury. Z pewnością szybko zorientujesz się, na czym ta specyfika polega ;)
    Może, kiedy przeczytasz kilka wpisów ... użyty przeze mnie w kontekście czterdziestki Rubikon w końcu Cię rozbawi?

    OdpowiedzUsuń
  9. dzisiaj po raz pierwszy trafiłam na tego bloga....chyba dołączę wkrótce do grona eksiów, dałam czas mężowi do września, ma mnie przekonać ze się zmieni, za nami 5 letni czas walki z alkoholem, niestety nieskutecznej. napisz proszę posta o manipulacji, braku wiary i sił w powrót do życia przed nałogiem...już mu nie wierzę ale szkoda mi 20 lat, czy naprawdę aż tak się pomyliłam

    OdpowiedzUsuń
  10. JoAnno,O manipulacji...napisałam sporo, są to jednak rzeczy zbyt prywatne, żeby pokazać je publicznie. Chociaż, kto wie? Może jakoś ogólnie coś skrobnę? Pamietaj , że nie jestem specjalistą, więc wszytko, co pisze wynika jedynie z doświadczeń moich i doświadczeń osób, które opowiadają mi własne historie.
    Moje własne doświadczenia powodują, że nie potrafię jeszcze wrócić do stanu SPRZED. Czyli etapu w moim życiu, kiedy byłam zupełnie inną - niż dzisiaj - osobą.Zniszczenia są nieprawdopodobne, ale dzisiaj wiem, że gdyby pojawiła się taka szansa - nigdy, przenigdy nie wróciłabym do eksia - raka , który mnie zżerał. I żre mnie nadal.
    Dlaczego twierdzę, że zżera mnie nadal)?
    Niedawno, po wielu latach czekania na coś niezwykłego, przytrafiła mi się pewna życiowa szansa na przeżycie czegoś "normalnego". Niestety, każde wspomnienie tego, co było powoduje, że zapalają mi się lampki kontrolne. Systemy zabezpieczeń wyją. Wystarczy jedno słowo, podobna sytuacja i wszytko, co było, wraca.
    Nie wiem, czy mogę Cię w jakikolwiek sposób wesprzeć, bo żaden ze mnie fachowiec i sama przecież nie potrafię jeszcze ostatecznie uwolnić się od widma eksia. Nie potrafię napisać niczego mądrego na temat, który jest dla Ciebie ważny. Alkoholizm nie był kluczową sprawą związaną z rozpadem mojego związku. Ale... mam wsparcie. Arnoldowa czytała Twój komentarz, miała doświadczenie z osobą ( nie, nie był to mąż) uzależnioną. Chce włączyć się do akcji, tylko...nie bardzo lubi pisać, namówię ją! Może... pomoże ?

    OdpowiedzUsuń
  11. Nie jestem na Twoim miejscu, nie znam dokładnie sytuacji, ale ja żyłam 15 lat z nałogowym kłamcą i mitomanem.
    Mój błąd, że nie skończyłam tego wcześniej, ale byłam zakochana po uszy. Samo życie. Pretensje mam tylko do siebie.
    Przez kilkanaście lat on otwierał usta, żeby coś powiedzieć, a ja za każdym razem miałam gonitwę myśli "teraz mogę mu wierzyć? czy może znowu wciska kity? a może ma dobry dzień i nie kłamie akurat?". A potem ulegałam jego manipulacjom i sama się karciłam w myślach, że jaka ze mnie żona, bliska osoba, że nie ufam.
    A za chwilę... dzień... tydzień później... Kłamstwo ma krótkie nogi.
    Szans dawałam wiele, aż w końcu przyszedł czas kiedy nie dałam rady. I pokazałam drzwi. Odchorowałam to depresją, kuracją lekami antydepresyjnymi prawie rok, całkowitą utratą wiary w siebie i swoje możliwości.
    A dziś? Wymiatam :). Czas leczy rany. Nawet odważyłąm się i zaliczyłam jakiś związek dwuletni.
    To Ty musisz ocenić co jest w życiu dla Ciebie ważne. Dzieci są ważne oczywiście, ale dla mnie momentem przełomowym było, jak ze względu na ciężką atmosferę w domu, pięcioletnia córka zaczęła się regularnie moczyć do łóżka, a ośmioletni syn zaczął ssać kciuka dla odreagowania stresu.
    Rozstanie i rozwód dzieci też przeżyły bardzo. Ale... powtórzę się. Czas leczy rany. A ja za nic na świecie nie chciałabym zmienić nic w swoim życiu. Nawet tych złych chwil, które są za mną. One ukształtowały mnie taką jaka jestem teraz, one pozwoliły mi do końca określić czego w życiu chcę, na czym mi zależy i co chcę osiągnąć. Wszystko jest po coś. A życie może być bardzo w porządku, nawet kiedy nam się wydaje, że to tylko banał.
    Przy podejmowaniu decyzji pomyśl o sobie (i dzieciach jeśli macie). I pamiętaj, że po każdym dołku jest górka, a w przyrodzie równowaga musi być. Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  12. Otwieram wino i piję Wasze zdrowie. Ja zaliczyłam terapię, potem powrót do byłego, potem kolejną klęskę i kolejną terapię. Dzisiaj jestem już nie po czterdziestce , ale po pięćdziesiątce. Wiem, że życie może wyglądać normalnie, tylko dziewczyny, chłopaki, czasami naprawdę potrzeba długo czekać, żeby to zrozumieć, przestać się bać.

    OdpowiedzUsuń
  13. Ty dupku. Nic nie rozumiesz. Czepiasz siępierdół

    OdpowiedzUsuń
  14. JoAnno, mam w pamięci taki obraz - obskurna poczekalnia poradni dla osób uzależnionych - ja w kolejce, razem z najbliższą mi osobą. Tu wykształcenie, pozycja społeczna, stan konta - są zupełnie bez znaczenia. Wszyscy są alkoholikami - równi wobec siebie i dna, które osiągnęli. Ja siedzę tam, bo kocham. Otaczający mnie ludzie - są pewni, że i ja czekam tu na ratunek, na cud, na zmianę.... ( Do dziś spotykam niektórych z nich i zawsze pytają, jak się trzymam). I cud się zdarzył - po 25 latach ostrego picia i sięgnięcia dna. Niestety - ta zasada działa - dopiero, gdy sięgniesz dna - masz się od czego odbić. Nie ma tu mojej zasługi, no może tylko to, że byłam. Byłam, ale postawiłam warunek - zalewałam się łzami, ale raz jeden wypowiedziałam to zdanie:" Jeśli nie zaczniesz walczyć o siebie - nie będzie mnie tu. Zostaniesz sama". Walka zastała podjęta, ale to była Jej decyzja. Z nałogu wychodzi tylko ten, kto sam taką decyzję podejmie i rozpocznie walkę. A wsparcie i obecność najbliższych to siła ogromna i motywacja do walki o każdą minutę trzeźwości. Już od 18 lat ta bliska mi osoba jest trzeźwym alkoholikiem. Jest niesamowitym człowiekiem, któr daje mi ogromne wsparcie, która nigdy mnie nie dołuje - nawet, jeśli sprawy mają się źle i wiadomo, że jest kicha. Siłą swego charakteru zmieniła swoje, a przy okazji i nasze życie. Jest moim przyjacielem.
    Ty też postawiłaś warunek. Bądź, po prostu bądź -choćby do września.
    Życie jest zaskakujące, nieprzewidywalne i pełne niespodzianek.
    Trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  15. To wszytko jasne. Anoldowa, dziękuję. Wymowa jest jasna.
    Alkoholizm niczego nie przekreśla. Kilka znanych nam, wartościowych osób zmaga się z tym nałogiem ( rozwiniętym w większym lub mniejszym stopniu). Obecnie osoba, o której opowiada Arnoldowa, najpotworniejszy okres ma za sobą. Nie pije. Przeszła leczenie.
    Dla nas od lat stanowi ona niewysychające źródło pozytywnej energii.
    Uwierz, że alkoholizm to nie jest koniec świata. Skoro jeszcze dałaś czas, jeszcze odczuwasz żal z powodu lat, które wspólnie spędziliście, nie chcesz poznawać nowego, ale naprawiać to, co jest - coś widocznie musi być warte ratowania w tym związku.
    Są inne niż alkoholizm ( "bardziej eleganckie", bo mniej widoczne dla otoczenia) problemy małżeńskie - przemoc psychiczna, przemoc fizyczna ( nawet jeśli sąsiedzi wiedzą, udają, że jej nie ma), przemoc ekonomiczna....Jeżeli masz również z tym kontakt - warto wiać, gdzie pieprz rośnie!
    A alkoholik? Owszem zdarzają się "warianty" nie do uratowania, ale często są to ludzie wrażliwi, pogubieni. Oczywiście sami sobie nie pomogą.Pomaga tylko profesjonalne leczenie i twarde stanowisko otoczenia ( patrz - Arnoldowa). Czasem się udaje i może spowodować, że życie powróci jednak do normy.
    Czekaj do tego września! Bądź twarda!Trzymamy kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  16. Tak dla rozładowania napięcia, na dobry sen, polecam odcinek tego bloga - "Loty w kubotach". Podkarpacka jest niesamowitą obserwatorką i komentatorką życia codziennego, gdzie absurd goni absurd, a rzeczy i zdarzenia niemożliwe stają się faktem. Polecam

    OdpowiedzUsuń
  17. O czym to jest ? Trochę przekonywania, że nikt nie chce być sam, założenie na początku że rozwodniczce albo rozwodnikowi na pewno nie wyjdzie ... i na końcu niby szumna puenta ... ja na szczęści znam kilku którzy tego nie czytali i im się udało - sama swoje przemyślenia zachowam dla siebie ... nie udaje się takim, którzy są zapatrzeni w siebie i to co mają - a potem szukją "coraz lepszych opcji" (z pozoru) - bo te lepsze opcje dają im zasłużoną naukę ... no cóż same tez szukają dla siebie "lepszego modelu" ...

    OdpowiedzUsuń
  18. No tak poznało się "frazę" wartą ją wcisnąć, a potem tłumaczyć, że to moja interpretacja ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. dla takich co nie załapią o czym to jest podkarpacka zawsze pisze w nawiasie o czym to jest :D;D;D
    jak ty nie załapałas to "se" sprawdź w nawiasie
    podkarpacka szacun
    pozdrawiam w sumie też z podkarpacia
    fanka

    OdpowiedzUsuń
  20. Chachacha, wiadomo! Zgadłaś SRUTUTUY! :)
    Zrobił sobie człowiek notatki w liceum ( wiadomo, jak to na prowincji - połowy nie zrozumiał) i teraz, na stare lata ma "omastę" ( tak się mawiało w chłopskich chatach w kontekście kaszy:) i szumne pointy do każdego odcinka bloga.
    Gorzej będzie jak się zapiski skończą!
    ;)

    OdpowiedzUsuń
  21. Tak, FanKa ma rację ( dzięki za tę obronę, ale nie walczmy tutaj, to nie miejsce). W nawiasach, obok tytułu, zawsze informuję o czym będzie wpis. Myli się jednak ( chociaż interpretacja kapitalna - ze śmiechu zakrztusiłam się kawą!:D) nieco.
    Nie robię tego dla " słabo kapujących", tylko dla porządku, dla własnej wygody.
    Jeśli nie chciało Ci się wracać do tekstu, spieszę ;) z wyjaśnieniami. Ten wpis jest prosty - to przestroga dla znajomej.
    Takiej ĆMY, której ciężko żyć samotnie. Niech próbuje, ale nie leci za pierwszymi spodniami.
    A że" szumna" pointa? Może i szumna. Zgadzałoby się. Szumią w niej przecież skrzydełka biednej ćmy. Takie już przypalone :)

    OdpowiedzUsuń
  22. dlatego chce poczekać na wrzesień bo wtedy ma skończyć terapie w państwowym ośrodku, bez uklepywania i powierzchownych diagnoz jak w prywatnych...wiem, ze tak naprawdę nic nie zależny ode mnie, te 5 lat sporo mnie nauczyły....ale pomimo "prawie eksia" zapewnień że już się wyleczył (wyrzuciłam go z domu, śpi u rodziców, zabrałam cześć wspólnej kasy, dzieci się z nim od 1 miesiąca nie spotykają nie rozmawiają) nie chce żyć jak na polu minowym, wracać do domu z niepokojem u drzwi czy to dzisiaj ,czy ktoś go zdenerwował , cokolwiek i znowu zaskoczył....proszę o radę , na pewno nie jestem pierwsza i ostatnia, ale ja chciałabym mieć z kimś porozmawiać, nie tylko o dwójach, raperskich zespołach i ciuchach... ale też o swoich dorosłych przemyśleniach, chcę mieć znowu przyjaciela , ale nie nowego- uczyć się kogoś innego od nowa, chce mieć pewność ze już nie sięgnie po alkohol...ale WIEM ze to nie możliwe, mogę być pewna tyko siebie, pomimo tego ze go tu nie ma, nie mam spokoju....eh

    OdpowiedzUsuń
  23. Witaj Arnoldowa
    bardzo dziękuję za ten wpis
    zapłakałam jak go przeczytałam,
    przez te 5 lat najdłużej nie pił 8 miesięcy, najkrócej - zaraz po detoksie (500 zł w 2 godz w domu), poszedł się napić. Na każdym urlopie - pił, no bo zapłacone to trzeba się napić. Dzieci odkupiły to depresją, nie odzywaniem się do mnie, itd (ciężko pisać)-moje do ciebie pytanie brzmi- kiedy poczułaś, że to już działa, ze mama już sie nie napije, kiedy w końcu zrealizowała obietnicę....ja chyba najbardziej boje się tego ze np. po terapii 1.09 wróci do domu a 2.09 znowu zacznie się ciąg alkoholowy......nie mam gwarancji, znowu wyjdę na głupka . Jak uwierzyłaś że ten kieliszek będzie ostatni, nie chce zawieść siebie nie chce zawieść dzieci,...one nie dają mu żadnej szansy, wręcz ciągle pytają "nie przyjdzie do domu, nie wpuścisz go prawda?" a ja jak pisałam chce mieć przyjaciela, nie nowego - tego najbardziej mi brakuje, gestu miny - i on już wiedział jak mi pomóc- tak jak pisałaś alkoholicy to bardzo wrażliwi, dobrzy ludzie, ale w szponach alkoholu nie są sobą- to zombi
    ja na pewno jestem współuzależniona,
    nawet teraz napisał jak pisze tego posta, sms że już teraz na pewno to był ostatni raz

    jak mu uwierzyć


    to takie skomplikowane

    proszę o odp z dystansu, na pewno ludzie maja takie problemy

    OdpowiedzUsuń
  24. Czy jesteście Ty i dzieci - objęci specjalistyczną opieką?

    OdpowiedzUsuń
  25. Witaj JoAnno, dziękuję za te wszystkie słowa. Wiem, jakie to wszystko trudne. Napiszę do Ciebie wieczorem - teraz jestem poza domem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  26. Wpis był o ...szukaniu nowego i przy tym zostańmy.

    Po pierwsze -prowincja jest trochę w głowie .Wiem co to znaczy małe miasto,,mieszkam w mieście ok.50 tys i mamy siedem kościołów a nie wiem czy jeszcze nie jakiś w budowie .
    Ale to z kim i czy w ogóle mi zależało na spacerze głównym traktem...to chyba nie o to.chodzi w temacie poszukiwania.

    Trzeba zadać sobie pytanie czy chce,po co chcę
    I szukać..szukać .jakoś średnio wierze ,ze dobrze samemu pić tę kawę..Tak ,czasami ale fajniej się ja pije z kimś ,fajniej milczy się we dwoje.
    Oczywiście ,można się przystosować do bycia samem,,nawet polubić ale czy to świadomy wybór czy konieczność?
    Jeżeli świadomy to ok.zajmijmy się spacerami,pasjami
    Jak już sobie odpowiemy na pytanie,to w świecie internetu poszukiwania są łatwiejsze.
    Trzeba poznać spora grupę ludzi /pań i panów//i kiedy spotkamy tego jednego już będzie wiadomo,że to ten.
    To nie jest łatwo ale dywagując czy warto nic nie zmieniamy ,zapętlamy się w temacie,a może znowu będzie źle/dlaczego nie myśleć ,ze będzie dobrze albo lepiej.
    Ciągłe ocenianie,obserwowanie ,zastanawianie się ...nie daje szansy.Pozwólmy czasami wygrać sercu,chociaż na chwile.

    Może ta ćma ma chwilę szczęścia zanim się w ogniu spali? a może te chwile szczęścia dają jej siłę do walki z każdym następnym dniem?

    I.

    OdpowiedzUsuń
  27. a o jaka pomoc ci chodzi, nie mam założonej niebieskiej linii, mąż nigdy nie był agresywny- jego winą jest to ze nadal myśli "moje picie nikomu nie przeszkadza, napiłem się i poszedłem spać" - to była przemoc psychiczna i ciągła myśl kiedy skończy (najdłuższy ciąg - 11 dni), najkrótszy - 2 dni (miała przyjechać przyjaciółka dziecka z Francji i zapłacił za detoks) i druga myśl - kiedy zacznie. Na terapie - różne inne historie - nawet nie chce mi się pisać, wydałam ok. 20 tys. Nie, nie myśl że chodzi mi o kasę, chce tylko abyś wiedziała ze te 5 lat to była walka państwowa , prywatna o jego zdrowie - niestety nie skuteczna. Teraz tylko chce aby ktoś w mojej sytuacji, podobnej powiedział czy takiej osobie jeszcze raz, kolejny raz można zaufać, podkreślam jeśli to zrobię to na przekór dzieciom, które nie dają już żadnej szansy....ale małżeństwo to mąż i żona, a dzieci za chwile pójda na swoje, np. studia do innego miasta...a ja chcę mieć tego faceta sprzed 5 lat, jak wspominam te czasy to tak jak piszesz "idealne życie"...ale jednak coś pękło i zaczął uciekać w alkohol, na początku nie wiedziałam, ze to choroba. jęśli ty wspominasz obrzydliwą poczekalnie - to ja wspominam w 2013 szpital. gdzie nawet neurolog nie chciał ze mną rozmawiać jak mąż na własna rękę chciał się po padaczce alkoholowej wypisać, potem podszedł do mnie ratownik medyczny i powiedział, ze teraz to muszę mieć dużo siły - wtedy dopiero do mnie dotarło, ze jestem z tym wszystkim SAMA- że dopuściłam, że nie widziałam symptomów, że kłamał, ze kontroluje wszystko, może było mi wygodnie, no przecież upił się i spał -łatwej wierzyć, że jutro się nie upije. Nagle runął mój szczęśliwy świat, tak jak kotara w teatrze.
    teraz, te kroki które podjęłam - pisałam wcześniej - umożliwiają mi samodzielne patrz samotne życie z dziećmi, przygotowywałam się do tej sytuacji od stycznia, bo wtedy nie wierzyłam, to nie są półkroczki, zdecydowałam się na gruba kreskę...tak jak piszesz 'odbicie od dna' jeśli nie pomogły wszystkie wcześniejsze prośby, groźby, płacze, nieprzespane noce - to taka nieformalna separacja może TAK - minął miesiąc a ja zastanawiam się co będzie po 1.09

    czy powtarzam 2.09 nie zacznie się wszystko od nowa, ale sama będę sobie winna bo wpuściłam znowu do domu, bo uwierzyłam, bo jestem głupia

    tego jeszcze raz już nie wytrzymam

    OdpowiedzUsuń
  28. JoAnno, nie stawiaj ich w trudnej sytuacji, bo te dziewczyny, ani autorka bloga ani jej przyjaciółka, mimo, że obie są doświadczone przez życie nie pomogą Ci w podjęciu tak trudnej decyzji, jak to czy pozwolić mężowi na powrót do domy czy nie.Pamiętaj że nikt nie zrobi tego za Ciebie i że konsekwencje tej decyzji poniesiesz Ty i dzieci.

    OdpowiedzUsuń
  29. Dziękuje za ta uwagę, wiem po terapii da współuzależnionych, że dobry psycholog nigdy nie powie zrób to - zrób tamto, ale zapyta a jak to widzisz, jak się z tym czujesz, wyobraź sobie jak będzie wyglądać twoje życie za rok - trzeba samemu odp na takie pytania, wiedzieć na czym najbardziej ci zależy

    czasami ogląd z dystansem bez emocji innego człowieka w podobnej sytuacji daje chociaż minimalne wsparcie. oczywiście nikogo nie obarczam, nie zmuszam do dawania mi rad
    jeszcze raz dzięki za wpis, takich ostrzeżeń mam z mojej bliskiej rodziny na pęczki

    OdpowiedzUsuń
  30. Joanno, miałam zamiar napisać dokładnie to samo. Nie możesz liczyć na to, że jakalwiek osoba podpowie Ci, że powinnaś pozwolić mężowi na powrót, albo kategorycznie zabronić mu tego.
    Nikt z nas nie zna Twojej sytuacji. Nikt nie przewidzi reakcji Twojej, dzieci - męża - tym bardziej.
    Nikt też- a wydaje się, że tego również oczekujesz, nie da Ci gwarancji, że po skutecznej terapii nie będzie wpadek, nawrotów . Wszytko to jest kwestią indywidualną. Ludzie, którzy decydują się na kontynuowanie związku z osobą uzależnioną, muszą mieć pełną świadomość tego, na co się decydują, tego, z jakiego powodu to robią ( dlaczego warto być z tym człowiekiem) ogromną determinację i, moim zdaniem - bezwzględnie!, profesjonalne wsparcie ( psycholog, psychiatra, osoby, może grupa , jakieś osoby tzw. które są przygotowane teoretycznie). Dlatego o to pytałam.O opiekę.
    Nie jestem przygotowana profesjonalnie do udzielania tego typu porad, a wiedza Arnoldowej wynika z doświadczeń praktycznych - towarzyszenia osobie uzależnionej w wydobywaniu się z nałogu). Nie podołamy odpowiedzialności, jaką byłoby sugerowanie Ci jakiejkolwiek strategii. Myślę, że te dwa miesiące powinnaś wykorzystać na gruntowne przygotowanie się do sytuacji pod okiem fachowca. Żadne tam cofanie się do wspomnień z dzieciństwa.Żadne bajania. Bardziej : jak żyć, co robić, na co być przygotowanym...

    OdpowiedzUsuń
  31. dzięki za wpis, najgorsze jest chyba to moje "myślenie życzeniowe", może będzie dobrze, może to faktycznie jest ten ostatni raz, przecież nie pije od 01.06 - to długo, to krótko, może w końcu się opamiętał i jak stracił najważniejszą wartość - rodzinę- to zrozumiał....wiem, że nikt nie da mi gwarancji, a jeśli zacznie znowu......np. jutro - to co powiem a nie mówiłam , kto wygrał?? kto przegrał??

    mogę być pewna tylko siebie i tylko siebie mogę zmienić
    chyba dla mnie, dla dzieci tak jak teraz jest najlepiej, nie - wiem to na pewno tak jest najlepiej, nie mogę myśleć życzeniowo

    OdpowiedzUsuń
  32. Jestem JoAnno. Przeczytałam komentarze Anonima i Podkarpackiej i mam podobne zdanie. Nie jestem profesjonalistą, nie mam prawa udzielać choćby wskazówek. To, co zadziałało u "nas' - niekoniecznie zadziała u innych. Każdy borykający się z tym problemem jest inny, wiem jedno - wszystko jest w rękach alkoholika -jego woli wyjścia z nałogu. Oczywiście ważne są czynniki rodzinne, środowiskowe, zawodowe, itp. Ale często to, co według nas może pomóc - równie dobrze może utrudniać stawanie się trzeźwym. W tym, co piszesz o mężu - wyczuwam miłość do niego, a jednocześnie jakiś rodzaj uzależnienia.
    Wiem, że alkoholikiem jest się do końca życia. Każdy dzień w trzeźwości to sukces. Ale każdy ma swoja ścieżkę.
    Sama musisz zdecydować. Tylko Ty sama wiesz, czego potrzebujesz Ty i Twoje dzieci.
    Życzę mądrego, świadomego wyboru.

    OdpowiedzUsuń
  33. Że warto - ustaliłyśmy, przekonałabyś nawet średniowiecznego mnicha - ascetę :D

    Tu jednak miałam na myśli konsekwencje pochopnego podejmowania decyzji.
    Oczywiście, masz rację ( inne spojrzenie - szersza perspektywa) - o szczęśliwej ( co z tego, że przez chwilę?) ćmie nie pomyślałam.
    Może dlatego, że trochę inaczej pojmuję kwestie szczęścia.
    Ale, ok. Bywa i tak.

    OdpowiedzUsuń
  34. no trudno,ale perespektyw zadny po 40stce na prowincji to juz umierac ze starosci kaza ,a nawet w prezencie laske mozna dostac,taka dla starej babaki i chustje pod brode,kwiaciasta wprawdzie modne teraz kwiaty,wiec czlowiek bedzie modny na prowincji ,a takw wolnym czasie,to i za miejscem na cmentarzu sie oglada ,jak spojrzy ,na prezenty,ktore dostal po 40stce

    OdpowiedzUsuń
  35. dokładnie
    dlatego Ingeborga radzi uciekac z prowincji w internety

    OdpowiedzUsuń
  36. Kierownik zwraca się do majstra :
    - Słuchajcie no Maliniak, podobno wasi ludzie się śmieją, że używam słów, których nie rozumiem. Otóż powiedzcie swoim ludziom, że mogą mnie pocałować w du.. i vice versa

    OdpowiedzUsuń
  37. Jasiu:
    - I tak, z powodu erekcji wulkanu, Pompeje zniknęły z powierzchni ziemi
    :D

    OdpowiedzUsuń
  38. Ja sobie tez życzę mądrego wyboru,
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  39. Ja też kiedyś się dziwiłam tej desperacji,rzucaniu się na każde spodnie,wolne,zajęte.
    Dzisiaj wiem,każdy ma swoje chwile szczęścia.
    Nie trzeba naśladować ale dać im chwilę radość/ jeżeli nie niszczy przy tym innych/
    I.

    OdpowiedzUsuń
  40. Witam, uwierz mi- w 50 tysięcznym mieście jesteś kompletnie anonimowa , wręcz przezroczysta . To, że myślimy inaczej wynika z przekonania o własnej wyjątkowości. To tak jak wtedy, gdy oglądamy zdjęcia rodzinne znajomych , osoby na nich widniejące są dla nas dokładnie NIKIM , nie niosą żadnego ładunku emocjonalnego. Tak samo jest wobec mijanych na ulicy osób. Inna sprawa, gdy jesteś osobą ogólnie znaną przez ponadprzeciętną liczbę osób : urzędniczką, frryzjerką, nauczycielką itp.W pozostałych przypadkach możesz być spokojna, paparazzi raczej nie będą za Tobą biegać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  41. Optymalnie byłoby nauczyć się zadowalającego życia w pojedynkę (bo tego chyba trzeba się nauczyć, podobnie jak samodzielności), a dopiero później rozglądać się za kimś, kto mógłby to życie uczynić piękniejszym i wartościowszym.

    OdpowiedzUsuń
  42. Byłoby wspaniale, gdybyś miał rację. Niestety obawiam się, że z jakiegoś powodu nasze 50 tysięczne miasto skurczyło się ostatnio znacznie. Rzecz wiąże się nie tylko z wykonywanym przeze mnie zawodem
    (w pewnym stopniu skazuje on jednak na sporą rozpoznawalność), ale z jakimś dziwnym wrażeniem, że znamy się tutaj wszyscy od lat ( przynajmniej my - w przedziale wiekowym 30-50), wszyscy - bez wyjątków.
    Trudna i kłopotliwa sytuacja. Z różnych względów.
    Jednak również - interesująca. Od lat staram się spędzać czas w miejscach odludnych, a mimo tego pojawiając się "na mieście" skazana jestem na permanentne odpowiadanie na ukłony, bądź ich składanie. Dobrze, że w każdej chwili można ewakuować się do sieci :) Również pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  43. Owszem, byłoby optymalnie. Są jednak rzesze kobiet ( podejrzewam, że mężczyzn także się kilku znajdzie), którym ta sztuka nigdy się nie uda. Wpis o zapachu spalenizny adresowany jest do nich własnie.
    Oszukiwałabym się jednak sądząc, że powstrzyma jedną taką chociażby ćmę, przed przypaleniem sobie skrzydełek w kolejnym ryzykownym związku.
    Bo życia w pojedynkę nie da się, Pawle, nauczyć. To po prostu się potraf albo... się tego nie umie.
    ( *Stanowisko wypracowane drogą wielu obserwacji:)

    OdpowiedzUsuń
  44. Nie wiem, czy się nie da, czy się nie chce...
    Z drugiej strony, dzięki moim skromnym obserwacjom wiem, że takie "skrzydlate" osoby są szczęśliwe z tymi, którzy chcą , potrafią i umieją się nimi "zaopiekować".

    OdpowiedzUsuń
  45. Trzy pokolenia kobiet z mojej rodziny i zastępy ( ich i moich) koleżanek/znajomych świadczą o tym, że z nauką nie ma to wiele wspólnego. Z charakterem raczej.

    A jeśli szczęście pojmuje się jedynie jako kwesię znalezienia
    " opieki", pary, to przecież nie jest związek " przypalony"?

    OdpowiedzUsuń
  46. Pawle,zakładając,że ćma ,już wyuczona samodzielności trafia na tego co to ją utuli...nie będzie już ćmą tylko pięknym motylem .
    A było o ćmie,która leci,na oślep w ogień /miłości często złudnej/ bo tak już ma w DNA-jeżeli z nauka mamy to wiązać.
    I.

    OdpowiedzUsuń
  47. W 50tys mieście 1/3 kobiet pracuje w zawodach wymienionych i jeszcze dochodzi sł.zdrowia.Ona mają rodziny,od Babć zaczynamy na wnukach koleżanek kończymy. Matematyka to królowa nauk,wytłumaczy nawet małomiasteczkową atmosferę i to,że trudno o anonimowość .zapomniałam o sąsiadach
    I.

    OdpowiedzUsuń
  48. Chachacha! :D
    Ingeborga , jak zwykle strzał w dziesiątkę. Właśnie sobie uświadomiłam, że struktura społeczna
    ( mówię o kobietach oczywiście) w takim mieście jak moje wygląda dokładnie tak, jak napisałaś.
    Urzędniczki, nauczycielki, służba zdrowia. One i ich krewne, znajome, sąsiadki...Taaak. Żegnaj anonimowości! :D

    OdpowiedzUsuń
  49. A nie szkoda Ci tych lat które są przed Tobą. Tamte 20 lat już przeszło już się nie wrócą. Czy naprawdę uważasz , ze były takie cudne, chcesz je powtórzyć?

    OdpowiedzUsuń
  50. brutana prawda jest że czasem to nie jest żadna miłość tylko zwykle współuzależnienie

    OdpowiedzUsuń
  51. Ale te chwile szczęścia mogą czasem bardzo drogo kosztować, ćma to ćma nigdy nie zostanie motylem. Motyl nie leci bezmyślnie do ognia , co najwyżej skacze z kwiatka na kwiatek a przede wszystkim są pożyteczne a i jeszcze cieszą oczy. Wczoraj przypadkiem byłam świadkiem dyskusji (nie podsłuchiwałam) o wychowaniu psów , jeden z rozmówców był najprawdopodobniej behawiorystą. A mówił tak : na początku nie mozesz nawiazywać kontaktu wzrokowego, jezeli robi cos nie tak wychodzisz i zostawiasz go samego, nie pozwalaj mu inicjować zabawy to ty decydujesz co będziecie robić, jeżeli nie smakuje mu to co dostał w misce odczekaj 3 minuty i wyrzuć i nie daj mu wiecej jedzenia w tym dniu a już broń Bożę tego samego, Ty nie jesteś dostawcą pożywienia ale jego zdobywcą, karmicielką i dużo Cię to kosztuje . Wtrąciłm sie do dyskusji i powiedziałam że to tak samo z mężczyzną. Tak odpowiedział psycholog bo mężczyzna jest jak pies, trzeba go wytresować bo inaczej głupieje.Więc zanim bezmyślnie polecicie w ogień czeka Was sporo pracy.

    OdpowiedzUsuń
  52. Joasiu nie miej skrupułów. Zawarłaś związek małżeński z mężczyzną, który miał Cię wspierać, założyć z Tobą rodzinę i razem dźwigać trudy. A on dostarcza ci kłopotów i Waszym dzieciom. Daj mu szansę ale na Twoich warunkach. Po powrocie z leczenia niech zamieszka osobno, mozesz mu pomóc w znalezieniu mieszkania. Będzie widywał dzieci kiedy one będą tego chciały. A jeżeli okaże sie , że przetrwał te próbę, potrafi być samodzielny, pracować, wspierać Cię i jest trzeźwy to wtedy rozważ ewentualny powrót do domowego ogniska. Nie masz żadnego obowiazku aby się troszczyć o niego to on powinien sie troszczyć o Was, dałaś mu już wiele szans , on ich nie wykorzystał. Czas najwyższy pomysleć o sobie i swoich dzieciach które chcą normalnie żyć. Nawet nie wiesz jak to jest żyć z piętnem DDA, do końca życia będą sie z tym zmagać a potem będą chodzić na terapię, nieudane życie zawodowe, problem ze znalezieniem właściwego partnera, brak przyjaciół- to wszystko może spotkać Twoje dzieci. Jest jakaś przyczyna tego że mąż ucieka w alkohol , może nie satysfakcjonuje go życie rodzinne.

    OdpowiedzUsuń
  53. PS a z tym pomaganiem to uważaj , on sam powinien się zatroszczyć o siebie może wśród trudów codzienności zapomni o alkoholu. Chyba było mu za dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  54. No to, Sanowa... pojechałaś po bandzie :) Takie poglądy? Odważnie...
    Może Cię zaskoczę, ale ( mimo kiepskich doświadczeń) nie zgadzam się ani z teorią na temat psów, ani tą na temat skutków uyrzymywania ( bądź nie) kontaktu wzrokowego.
    Zanim Ci obszerniej odpowiem - pytanie; czy psycholog był kobietą?

    OdpowiedzUsuń
  55. Prawda - jak zwykle lezy po srodku.
    Po latach - kazda zona, ktora miala problemy z malzonkiem kochajacym nade wszystko alkohol, stuknie sie w czolo i samo sobie powie - ALEZ BYLAM NAIWNA! A byc moze - na dokladke uslyszy od swoich dzieci, ze przez "dobre" (glupie) serce mamy, mialy spie.....zycie w mlodosci.
    Tak - taka jest prawda!
    Alkoholizm nie bierze sie znikad.
    Jakos sie zaczyna, a niejeden malzonek uciekla w to, bo nie dzwiiga obowiazkow rodzinnych, a raczej nie chce dzwigac!

    Tych powodow jest wiele...kazdy chwyta sie swojego, ktory mu pasuje.

    Myśle, ze czas, aby kobiety - matki - wreszcie zaczely myslec - jesli nie o sobie, to o dzieciach.
    Jakie zycie maja dzieci i male i te wieksze, kiedy tatus wraca "nawalony" o roznych porach dnia i nocy?
    Jakie zycie ma zona - matka, ktora spedza czas przy oknie, dzwoni wiele razy, martwi sie, a moze wypadek, a moze zawal, a moze rozladowala mu sie komorka...
    Nic z tych rzeczy ..
    0ni maja nas i dzieci gdzies, jest towarzystwo pijace, jest na to kasa, jest o.k., czas przeciez im sie nalezy, bo pracuja, a my?
    Co my? KIilka etatow, bo poza praca ile jeszcze obowiazkowe, funkcji,dodatkowch zajec...
    Ich zdaniem przy przeciez opier....sie.

    Kobiety - po latach, kiedy byc moze dozyjemy emerytury - bedziemy skonczone psychicznie u boku takiego meza.
    Zapewniam Was - jesli tylko jeszcze nie jest za pozno ( a czaem - uwierzcie mi - bywa z roznych powodow) - koncznie meke z pijacym malzonkiem.
    Jesli nie sobie, oszczedzcie tego dzieciom.
    Znam rodzine, gdzie matka dopiero na prosbe prawie doroslych dzieci pozbyla sie takiego pana - dzisiaj dzieciom jest wdzieczna! 0na po prostu nie umiala podjac decyzji.
    Dzisiaj dzieci Jej opowiadaja jakie mialy dziecinstwo - to najmlodsze dziecinstwo (stracone!).
    A ona - jak wiele zon - stopniowo popadala w uzaleznienie.
    Nawet jesli potrzebna terapia zeby wyjsc z takiego uzaleznienia - warto!

    Bo warto uratowac lata. ktore zostaly, zeby i nasze dzieci i my - zebysmy mieli normalny kawalek zycia!
    Nawet samotny jest lepszy, anizeli zniszczony przez takiego, co to slubowal...Wiec - odwagi!
    POZDRAWIAM!

    OdpowiedzUsuń
  56. Sanowa,witam z powrotem.
    Jak widzisz, nie zwinęłam "interesu" - chociaż tematyka bloga zmienia się zauważalnie:)
    Odpowiem Ci wieczorem odrębnym wpisem ( już prawie jest - bo odpowiedź na Twój komentarz tak mi się jakoś obszernie rozbudowała).
    Jeszcze nigdy nie wrzucałam tekstów dzień po dniu:), dzięki Twojemu komentarzowi pobiję swój rekord blogowy:)

    OdpowiedzUsuń
  57. a i jeszcze dodam , że psa nie wolno trzymać długo na smyczy ale trzeba tą smycz mieć w kieszeni zawsze gotową do użycia. Pies wie do czego ona służy i wie że czasem tak trzeba.

    OdpowiedzUsuń
  58. Oj, Sanowa, Sanowa...:)Dolewasz oliwy do tego ognia. Wpis gotowy. Zapraszam do lektury!
    Dobrej nocy.

    OdpowiedzUsuń
  59. Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.