sobota, 13 stycznia 2018

ziemniaczane pędy ( czyli co czai się w jaźni kur i kurów domowych?)



Kiedy Arnoldowa śpiewa "Tak mi się nie chce..." jest to zabawne.

Najzabawniejsze - kiedy , padając na twarz ze zmęczenia, słucham tego przez telefon,
w trakcie kontrolnej rozmowy wieczornej.
Ostatnio nie widujemy się prawie wcale.
Drogi zawodowo - obowiązkowo - codzienne rozchodzą nam się powoli.
Ale ...
nadal miło jest wiedzieć, że w razie huraganu, trzęsienia ziemi i inwazji kosmitów jest ktoś, kto w razie czego podrze na sobie ostatnią koszulę i opatrzy nasze rany kłute, szarpane, czy te wypalone laserem ( nie wiem, czym obecnie walczą kosmici, ale chyba lasery nadal są na topie?).

O tej piosence miałam napisać już jakiś czas temu.
Bez teledysku, stanowiącego odrębna historyjkę, jest interesująca ( chociaż niektórzy niektórzy twierdzą, że płytka i durna). Ale z teledyskiem...!

https://www.youtube.com/watch?v=OwABO_wB2fw

O czym to właściwie jest?
Kto Ma Wiedzieć, ten Wie.
Kto Ma Rozumieć, Ten Rozumie.
Dom.
Obowiązki.
Tęskonota za Minionym.
Nadzieja na Przyszłe.
Beznadzieja.
Stan przejściowy.
Zawieszenie.
"Nie chcem, ale muszem".
Muszę, co muszę, czego chcę, nie mogę.
Może kiedyś...
Może i ja jeszcze?
A na końcu bunt : niby dlaczego ma być tak "jak powinno"?
Może "tak, jak jest" , jest to własnie tak, "jak powinno"?
Wszyscy wiemy, o co chodzi.



Tragikomiczny Mecwaldoswki rozmiażdża mnie.
Rozmiażdżają mnie również wilcze uśmiechy kobiet w minucie 2 :14 (2 :16) utworu.
Uważam, że to świetny trik - zamian ról, płci w teledysku.
Przecież wiadomo, że TAK zazwyczaj patrzą na nas - kobiety - faceci, kiedy pojawiamy się w pomieszczeniu przez samców jedynie okupowanym...
TE uśmieszki.
TE spojrzenia ( wiecie na CO oni patrzą, kiedy człowiek wykona obrót kierując się ku drzwiom...)
Znacie. Wicie. Rozumicie.
Podejrzewam, że wcale nie śmieszy i nie cieszy ten teledysk kobiet i mężczyzn (!), którzy troszczą się o dom i czekają właśnie ( czekali wczoraj, przedwczoraj), aż ukochana osoba wróci do niego ( domu ) nad ranem.
Wróci i łaskawie przyjmie hołdy.
I pozwoli się kochać.
I zezwoli tańczyć i skakać wokół siebie .
Tak, oczywiście, tańczyć, jak ona nam zagra...
Wiem.
Ktoś, kto nie widział jeszcze tego klipu, może się po prostu po jego obejrzeniu rozpłakać. Jak dziecko.
Jak dziecko, do którego dociera, że święty Mikołaj nie istnieje.
Uważam, że tekst - wyraźnie mówiący o kobiecie, zestawiony z obrazem - wyraźnie opowiadającym historię mężczyzny, uzupełniają się fantastycznie.
W końcu ktoś zauważył, że zdrada, nieuczciwość, uczciwość, poświęcenie, egocentryzm, roszczeniowość, czułość, odpowiedzialnośc, troska ( i wiele , wiele innych ) nie są przypisane do jednej, konkretnej płci.
Otwarte głowy to wymyśliły!



A ja ( to dziwne , zważywszy moje zacięcie pesymistyczne), widzę w tym filmiku coś jeszcze.
Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, w jaki sposób słowa łączą się tu z obrazem.
Jest kilka takich miejsc.
Najlepsze , moim zdaniem, jest to, kiedy bohater przygotowuje ucztę dla swojej kobiety
( zdradzającej go własnie z biurowym lalusiem), a potem głaszcze po główce zasypiające dziecko.
Padają wówczas słowa:
"Róż, czerwień ust
flirtów i bóstw
Perły przed wieprze
to wszytko pieprzę".
Być może się mylę ( może opacznie rozumiem słowa tego tekstu?), ale uważam, że jeśli twórcy ( twórczynie - Katia Priwieziencew i Kasia Sarnowska) teledysku zrobiły to zestawienie celowo, to jest to genialny, bonus, dodatkowy komentarz dotyczący tego, co w życiu ważne. I co - nie.
Więc Wy, którzy szlochacie, bo właśnie obejrzeliście teraz teledysk po raz pierwszy, by wśród łez dojść do wniosku, że ktoś niechcący , uwiecznił w nim Wasze porąbane życie
- nie łkajcie!
Nie żałujcie.
Nie litujcie się nad sobą.
Nierogacizna nigdy nie doceni szlachetnego kamienia. To natura, nie jakieś głębsze głębsze, psychologiczne przesłanki. Po co płakać?
Warto po prostu podnieść go ( ten kamień, swoją bezcenną perłę, rubin, czy co tam innego z klejnotów ofiarowaliście drugiej osobie, tej która - jak się okazało - nie należy do Waszego gatunku), zabrać sprzed świńskiego ryjka, wypolerować, schować i zastanowić się spokojnie, kto naprawdę godzien byłby takiego daru.



Dokąd zmierzasz, Podkarpacka, w swoich "takmisięniechcowych" wywodach?
Już, już! Spieszę z wyjaśnieniami.
Otóż piszę o tym ( i myślę o tym ) ze względu na...ziemniaki!
Cha, cha, cha...
Serio:)
Ziemniaki i ich metafizyczne ... metamorfozy dziwnie jakoś zapalają ostatnio moją wyobraźnię.
I uruchomiają liczne skojarzenia.
Ziemniak, cóż. Niewdzięczną ma rolę.
Jest on warzywem mocno pogardzanym w moim domu.
Powodem tego stanu rzeczy są wysłuchiwane w dzieciństwie monologi pewnego wuja
( tego "rodzinnego Borewicza" z wpisu "kto mieczem wojuje"...).
Ale to odrębna historia, przejdźmy więc do meritum.
Jak już wspomniałam, nie kochamy biednych kartofelków ( no, może wiosną, z koperkiem, to tak). Mimo wszytko jednak jesteśmy przeciętną rodziną i w naszej kuchni zdarza się raz po raz, że pyry stają się niezbędne.
Taki krupniczek!
Takie pierogi ruskie! ( a, nie pierogi ruskie - to działka babci, ja nie mam czasu).
No to - taka jarzynowa, królowa polskich stołów świątecznych...
No - jak?!
Bez ziemniaków?!
Badźmy poważni!
Kupujemy więc i my! (Oprócz brukselki i szczypioru oczywiście ;) )
Nie ma wyjścia.
No i tu własnie zaczynają się schody.
Kiedy normalna, polska rodzina zużywa kilogramy tego, nierozerwalnie związanego
z kuchnią narodową warzywa, "ruch w interesie" zapewnia regularne odświeżanie zapasów.
A u nas trwa kartoflany zastój.
Nasze ziemniaki, odepchnięte, opuszczone i samotne, żyją własnym życiem.
Czają się w kamionkowym garze i , bez szczególnej nadziei, czekają na swoją życiową szansę.
Czekają i czekają.
Nudzi im się cholernie.
Patrzą zazdrośnie, jak sąsiadki - cebule, znikają regularnie, jak pojawiają się na ich miejsce nowe i nowe...
I pod wpływem tej stagnacji skrobiowe, udręczone dusze kartofelków stają się ponure...
Smutne myśli cisną im się do pomarszczonych głów...
Powoli, dzień po dniu, wypuszczają wtedy w mrok swoje toksyczne kiełki...
Zazwyczaj bywa tak, że kiedy w końcu nadchodzi wielka, wyczekiwana chwila , gdy
i w naszej kuchni obecność ziemniaków w garnku staje się uzasadniona, kiedy już mogłyby one pokazać światu całe swoje kartoflane bogactwo witamin (czy innych tam białek i soli mineralnych)... bezlitosna Podkarpacka kończy znajomość.
Wścieka się wprawdzie, że plany kulinarne trzeba nagle zmienić ( kto rozsądny poleciałby w połowie obiadu po ziemniaki?), więc zmienia je ( plany) kreatywnie.
Potem, z fascynacją i filozoficznym zacięciem, wpatruje się w toksyczne, pełne solanin
i chakonin pędy.
Zamyśla się, a następnie bezlitośnie eksmituje je z kamionki. Prosto na śmietnik.
Taki jest okrutny koniec starzenia się w mroku i zimnie ( strasznie u nas zimno w kuchni).
Kiedy myślę o teledysku Micromusic nie mogę się oprzeć wizjom kartoflanym.
Myślę o wyborach życiowych , których dokonujemy, przy których trwamy - bądź nie.
Jedni z nas tak jakoś mają, że muszą, raz po raz, zaliczać kolejne bazy, zamieniać się w zwierzynę, w łowczych, poczuć brudny, bezwstydny , przypadkowy dreszcz, by pamiętać, że żyją. Nieważne jak. Nieważne z kim.
Inni w tym czasie spokojnie rozwieszają na suszarce skarpety i galoty, taszczą siaty foliowe z mięsnego, obierają marchewki, pomagają w zadaniach domowych i pamiętają, że nawet umięśnionego nastolatka trzeba pocałować w czółko przed snem.
I że na rano musi wystarczyć pieczywa ...
Nie oceniam.
Każdy potrzebuje czegoś innego i wierzy w inne sprawy.
Jeden musi, inaczej eksploduje, "poszurać się" po godzinach w pokoju socjalnym z tamtym młodym asystentem, przycisnąć do ściany w ciemnym korytarzu tę nową księgową, albo zwilczyć się w światłach klubowego szaleństwa...
Innemu do szczęścia wystarczy spacer, lampa nad stołem, książka, czyjś zmęczony uśmiech, kameralny nastrój...
Tak to jest.
Jedni z nas wybierają siebie, inni - obowiązki wynikające z... poprzednich wyborów.
Moim zdaniem należy jednak pamiętać o tym, że stając po stronie spraw najistotniejszych, należy wierzyć w swój wybór . Głęboko.
Kiedy ci wspomniani "jedni z nas" chwytają życie od nowa, idą na całego, ci "inni wspomniani" stają się zakładnikami swojej wrażliwości, odpowiedzialności, swojego honoru.
Z rozsądku, niekoniecznie z powodu nieodpartego pragnienia, marzeń o tego rodzaju roli.
Jakie skutki może mieć ów wybór dla takiej kury, dla takiego ... kura domowego?



Cóż.
Ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że moja droga jest właściwa.
Iść po niej nie jest łatwo. Często - bardzo ciężko.
Czasem ( wczoraj na przykład) w piątkowe wieczory podłoga chwieje się pod nogami niczym pokład statku.
I to nie dlatego, że piję własnie szóste martini.
Tylko dlatego, że wróciłam do domu z żyłami pustymi, z których życie wysączył drapieżny tydzień.
Ale ja wcale nie żałuję.
A Wy?
Jeśli zdecydujecie się ( lub już to zrobiliście) dołączyć do "domowego drobiu", powinniście chyba pamiętać, że decyzja o tym musi być uczciwa i szczera.
Szczera i uczciwa wobec ... samego siebie.
Jeśli nie wypłynie ona z własnych, mocnych przekonań, nadejdzie czas, że frustracja , żal i poczucie krzywdy dadzą o sobie znać.
Jeśli żyjecie inaczej niż chcielibyście, jeśli nie cieszy Was ważne i mądre postanowienie...
Jeśli nie raduje świadomość, że dziecko zasnęło spokojnie, a w garze dochodzi ogórkowa na jutro...
Jeśli wolelibyście teraz zdzierać z kadrowej bieliznę, a wymieniacie w odkurzaczu worek..
Jeśli wolelibyście właśnie tulić do piersi skroń wiceprezesa, a jedyne co pozostało na dziś, to wklepywanie kremu w zniszczone dłonie ...
To...



To strzeżcie się!
Strzeżcie się, bo kiedy tak jest, wówczas - niczym te nieszczęsne ziemniaki z mojej kamionki - zaczynamy wypuszczać toksyczne pędy, które zatruwają nas i wszytko dookoła.



13 komentarzy:

  1. Dobre :) , gratuluje i pełnych żył zawsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pełnych...martini, oczywiście? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj Siostro.
    Pierwsze co mi się pojawiło w głowie to obrazek latającej po podwórku kury bez głowy. Ścieli jej łeb, a ona jeszcze biega w ostatnich podrygach. Czasem się tak czuję. Łeb dawno nie funkcjonuje ze zmęczenia, ale biegam, załatwiam, miotam się...... , bo tyle jeszcze okołodomowych zajęć. Czy żałuję? Nie . Jestem świadomą kurą I kocham to. Śpiewam, że mi się nie chce, ale tak naprawdę - chce mi się. Chce mi się z wielu powodów

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapomniałam dodać, że przerobiłam pod siebie pierwsze wersy utworu "Tak mi się nie chce, tak bardzo nie chce, lecz kiedyś w końcu mi się zechce" - to mi daje codziennego kopa. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Chachacha...kradnę!!!! Uczyńmy, Siostro , z tego nasz hymn!

    OdpowiedzUsuń
  6. Cha,cha,cha!!!
    Bieganie bez głowwy!
    To prawdopodobnie podstawowa umiejętność każdej kury domowej i każdego kura domowego. My Siostro, nawet biegać bez nóżek przecież damy radę!
    Nieprawdaż ? :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Biegamy na rączkach ryjąc ząbkami po asfalcie, ale przecież obowiązkom sprostać trzeba
    Biegamy, bo chcemy

    OdpowiedzUsuń
  8. Biegamy ...nie pozwalając, by wyrosły toksyczne pędy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Racja,trzeba być przekonanym ,że robimy najlepiej dla nas.
    Ale o tę pewność jest trudno.
    jak przekonać ,siebie i innych ,ze to najwłaściwsza droga?
    Bywa też,ze po jakimś czasie zmieniamy zdanie.
    Nasze smaki tez się zmieniają ,przestajemy lubić ziemniaki zaczynamy makaron.tak już jest.

    I jeszcze jedno.
    Nasze wybory ,nasze widzenie świata zależy od tego czy nasze garnki są pełne i czy w żyłach dobrze krąży dotleniona krew.
    Można biegać jak kura bez głowy ale...to krótko dystansowa kura.
    I.

    OdpowiedzUsuń
  10. Prawda. Poglądy zmieniają się wraz z upływem czasu.
    Ale istotne decyzje życiowe , wysiłek, wyzwania powodują, że człowiek myśli trochę inaczej.
    Że taka kura, taki kur, nawet bez głowy, pokona dłuższy dystans niż dobrze odżywiony i dotleniony łabądek :)

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja jestem kura dlugodystansowa, i takich jest wiele, wiele! Znam sama wiele. Tylko - te kury - niektore nawet bez glow biegaja na dluuugich dystansach, ciagna zawsze do przodu. Zwykle samotne. Gorzej tym, ktore sa kurami i nie sa samotne.
    Kurom sily dostarczaja marzenia. Daja sile i prowadza do celu!
    Pozdrawiam wszystkie kury i kurow!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja tez pozdrawiam :D
    Serdecznie!
    http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C412615%2Cod-kur-mozemy-sie-wiele-nauczyc.html

    OdpowiedzUsuń

Aby dodać komentarz wybierz z dostępnej listy SKOMENTUJ JAKO: opcję "Nazwa/Adres URL", w polu "Nazwa" podaj swoje imię lub pseudonim, natomiast pole URL możesz pozostawić puste.